Ostatni sierpniowy poniedziałek został uczczony rowerowo; do pracy rowerem a po pracy z Asią udaliśmy się nad jezior Wierzbiczany, gdzie odpoczywaliśmy. Było bardzo duszno i parno, co sprawiły, że nie mieliśy ochoty na dalsze kręcenie korbą. Zostaliśmy do zachodu słońca a potem przez Osiniec wróciliśmy do Gniezna.
Od dłuższego czasu umawiałem się z Uzielem na jakiegoś dłuższego tripa, zawsze coś po drodze wypadło. Ale tym razem udało się zgrać, więc ustaliliśmy cel wyprawy: Szwajcaria Czeszewsko-Żerkowska. Oj dawno nie byłem w tych okolicach, więc trzeba było szybciutko nadrobić zaległości. Standardowo wycieczka opóźniła się o dobre kilka minut, choćby z powodu z niedokończonego serwisu sterów - Uziel dokręcił po swojemu ale luzy delikatnie zostawały. Chyba będze trzeba zainwestować w porządne stery ale o tym pomyślę w późniejszym czasie. Tymczasem śmignęliśmy w stronę Miłosławia dość szybkim asfaltowym tempem, chwilowo przyglądając powstającej tam odwiertni gazu - więcej informacji. Pierwszy dłuższy postój zrobiliśmy nad Wartą w Czeszewie. Co mnie przeraziło, to bardzo niski stan Warty na tym odcinku. Pamiętam powodzie, pozalewane pobliskie łąki, wzmocnione wały przeciwpowodziowe ale żeby tak nisko było, to nie.
Zajrzałem do mojej skrzyneczki OC i dokonałem corocznego przeglądu. Na szczęście bez większych negatywnych zmian ale musiałem ciut zamaskować, bo sprawne oko keszera z daleka zauważy kryjówkę.
Dalej standardowo do Żerkowa na punkt widokowy ale postanowiliśmy zmienić ciut trasę, która okazała się pełną niespodzianek. Oj było co robic :D
Powalonych drzew w lesie było znacznie więcej, zapewne to efekt lipcowych i sierpniowych nawałnic, jakie nawiedziły moje okolicy. Przez Bieździadów docieramy do Żerkowa, gdzie najpierw zaliczamy Dino (Bułka + Kabanos to podstawa), a potem pędzimy w stronę punktu widokowego na skraju lasu. Widoczność była niesamowita ale wybaczcie, zdjęc nie zrobiliśmy - tyle razy tam byliśmy, ze nie wiedzieliśmy co ofotkować. No, może zniszczoną poraz enty tablicę informacyjną? Uziel zaproponował objazd wokół Żerkowa, głównie asfaltami - to świetny obszar na wąskie koła ;-)
Zaliczyliśmy ponownie Żerków, zatem możemy wracać do Wrześni, przeprawiając promem w Pogorzelicy.
I tak przez Pyzdry do Wrześni dotarliśmy. Dodatkowo jeszcze podjechałem na basem, gdzie spotkałem moją Asię z dzieciakami.
Jak co rano, rowerem do pracy - standardowo bez przykrych niespodzianek. Po pracy, korzystając z wolnego wieczoru, postanowiłem wyskoczyć do Kłecka, by wrócić przez Pola Lednickie do Gniezna.
Wprawdzie wiatr delikatnie dawał o sobie znać, to dzisiejsze warunki były rewelacyjne, że aż milo się kręciło korbą.
Po drodze dotarłem do Zakrzewa, gdzie znajdował się charakterystyczny i zadbany
pałac). Z pobliskiej tablicy informacyjnej wynika, że to teren prywatny i zarządzany jest przez BZ WBK. Szkoda, ze bliżej nie dało się podjechać :(
Kilkaset metrów dalej znajduje się opuszczony zespół budynków: Olejarnia i Gorzelnia, będącym w bardzo dobrym stanie.
Pierwszy i dłuższy przystanek zrobiłem nad jeziorem Lednica nieopodal Imiołek
Skoro Lednica, to trzeba było zaliczyć przejazd pod słyną Bramą Tysiąclecia
W drodze nadziałem się na taki oto samotny wiatraczek:
Od samego rana zaperdziel autem do stomatologa a potem szybko do Gniezna do mieszkania, by przebrać się w ciuchy rowerowe i pognać do pracy.
Po pracy tradycyjny objazd po okolicy z przystankiem przy niebieskim placu zabaw w Osińcu. Asia odpoczywała, ja zaś wkurwiałem się przy sterach :/ Ponadto świetne warunki do wieczornego roweringu, zwłaszcza przy zachodzie słońca
W końcu wziałem się za luzy w sterach i z pomocą kilku osób zrobilem przegląd. NIby nic groźnego, to jednak nie mogę dojść do ładu z A-Head / Semi-integrated. Najwyżej kupię nowe stery.
Znalazłem godzinę, zeby wyskoczyć na godzinkę na objazd po okolicy Wrześni
Zaczęła mnie wkurzać kierownica, więc szykuje się nierowerowy dzień serwisowy. Mogliśmy pojezdzić dlużej ale czekało nas wieczorne spotkanie we Wrześni z przyjaciółmi.
Piąteczek rozpoczął się rowerkiem do pracy, by potem po pracy pokręcić po okolicy. Tym razem wpadłem do Trzemeszna terenowym dojazdem, do dzieciaków i z nimi wraz z Asią pojeździć po okolicy. Zaś powrót asfaltami przez Strzyżewa.
A tak przy okazji miałem okazję obserwować uliczny pokaz przedstawicieli poszczególnych nacji w tradycyjnych strojach ludowych.
Coś ciężkiego wisiało w powietrzu, bo z rana brak humoru, potem po pracy była burza - taka emocjonalna. Na szczęscie, jak to po burzy bywa, przyszedł spokój i wyciszenie. I to było potrzebne.
Rano do pracy a po pracy mała niespodzianka w postaci ... kapcia w przednim kole. Nie mogłem uwierzyć w to ale cóż zabrałem siędo wymiany. Potem okazało się ... ze pompka mi wysiadła :o. Po licznych problemach udało w końcu wyruszyć w stronę Skorzęcina przez lasy a powrót przez Witkowo i Folwark.I pierwszy raz musialem założyć kamizelkę, tak chłodno wówczas było.
Od rana rowerem do pracy a po pracy troche latania z powodu kapcia w przednim kole, przez co troszkę opóźnił się cały wyjazd. Z Hubertem spotykam sie na Kalinie i ruszamy na objazd po okolicy PGN.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger