Niedziela - niby miało być bardzo ciepło to znów całość zepsuł
wmordewind, do którego dało się przyzwyczaić. LP miała nierowerowe plany, zaś ja postanowiłem pognać do Rodziców, po drodze zaliczając serwisówkę S5, gdzie można spotkać Uziela, który celował w bicie życiówki - defacto to mu się udało.
Coś te prognozy pogody są do kitu, bo wiało jak
w sobote co z pewnością urozmaiciło moją jazdę. Ale to też był powód do skracania trasy "na szage" przez las czerniejewski. NajpierwJezierce a potem przez Graby i Marzelewo.
Po dłuższej przerwie obiadowej trzeba było lecieć w stronę Trzemeszna, gdzie m.in był mój samochód do odebrania. I muszę przyznać, że noga podawała mocno, ze chyba tak szybko na płaskim jeszcze nie jechałem - wg. Endomondo: 1h => 32,54km i to MTB ;-)
I znów cholerny wmordewind dał się we znaki i to nie byle jaki. Miejscami hulał po 7 - 8 m/s, toć była nierówna walka, z czasem pomagał ale ostatecznie musiałem pomęczyć jadąc pod wiatr. Koniec konców - poszło w mięśnie. To, czego się obawiałem, to kontuzji lewego kolana, o którym wspomniałem w poprzedniej notce. O ile lewe nie bolało, to prawe kurde zaczeło upominać o sobie - zwariuję ;-). No ale mając prawie 3h wolnego czasu, postanowiłem uciec do lasu - tym razem na Dębówiec i dalej na północ w stronę Gościeszyna. Częściowo była to trasa Winter race a częściowo z okazji Dnia Kobiet. W Długim Brodzie (dziwna nazwa ;-) skręciłem na utwardzoną droge, dostępną tylko dla Straży Leśnej ( przez chwilę wahałem się ale w koncu rower to nie samochód ) i tak leciałem w stronę Ganiny.
Kolejny cel to był segment Wierzbiczany sepretyna położony przy jeziorze Byczek i przeplywająca rzeczką Wełnianka. Musialem poprawić wynik i .. udalo się ;-). Dalej tradycyjny objazd jeziora Wierzbiczańskiego i Modrze.
Nareszcie weekend nastał, więc uczcić należało w jedyny właściwy sposób: rowerowo. Choć przyznam, że nie miałem ochoty i siły kręcić po pracy, to jednak wieczorem kryzys ustąpił na szczęście..
.. Bo w ten sposób mogłem dokrecic do 1000.km.. Ale żeby nie było tak różowo to kolano zaczęło boleć :/
Zdjęcie potem
Zrobiłem sobie dzień przerwy od roweru, zresztą pogoda była jakaś licha, więc nic straconego. Dla odmiany planowałem wyruszyć wcześniej do pracy dużo wczesniej i np. pojechać do Skorzęcina. Niestety za późno wstałem i pognalem tylko do Witkowa a stamtąd przez Folwar, Trzuskołoń i Kędzierzyn do pracy. Pogoda dopisała, jedynie było ciut chłodno.
Po pracy spotkanie z dziewczyną i spacerek po mieście - w miedzyczasie spotkałem Mariusza i chwilę pogadaliśmy. Potem standardowo do domu przez Czerniejewo ale z odbiciem na Wrześnię.
We Wrześni nic szczegolnego się nei działo, nad zalewem mnóstwo robali więc za długo nie zagościłem.
Rano tradycyjnie do pracy. Po pracy wstąpiłem na Carbonarę do miejscowej restauracji i po krótkim spotkaniu ruszyłem w stronę domu na kawę, ktrą stawia mama z okazji z tak waznego święta, jakim jest Dzień Matki. I pojawił się ten cholerny wmordewind, który częściowo przeszkadzał ale jego kierunek działania był dla mnie korzystny. Nie powiem, trochę czadu dałem, miejscami powyżej 35 km/h.
W drodze do pracy wstąpiłem do Lidla, zobaczyc jakie mają okulary oraz buty SPD; moje okulary zostawiłem domu, podobnie jak kask :/ więc jakieś tańsze zamienniki przydałyby się. Ale niestety nie dość ze okulary były za małe to jeszcze mocno ograniczono pole widzenia jakimiś styropianową wstawką - okropnie to wyglądało. Po pracy miałem wrócić do domu ale poczułem spadek mocy i chęci do kręcenia korbą - może takie powietrze? To też zostałem u dziewczyny, skorzystałem z drzemki i po niej ruszyliśmy na objazd po okolicznych zakątkach Gniezna.
Pogoda w niedzielę lepsza niż w sobote ale odczuwalnie chłodniej. Z racji urodzin mojej A. postanowiliśmy uczcić to przejazdzką na Gołabki, gdzie w drodze do Niewolna spotkaliśmy na szosie Uziela.
Na sobotę nic specjalnego zaplanowanego nie miałem, więc całe popołudnie i wieczór miałem dla rowerowej wycieczki. Myślałem o konińskich rewirach ale z uwagi na czas, wybrałem Poznań z Puszczą Zielonką w tle. W zasadzie to dawnie nie byłem w Poznaniu rowerem a jeszcze rzadziej w wspomnianej Puszczy Zielonce. Trzeba było to nadrobić. Wystartowałem z Gniezna ale na początek tripu zapomnialem wziąć kask ze sobą - nie wiem jak to się stało ;) a potem w stronę jeziora Lednickiego przez Braciszewo, Żydówko (świetna serpetynka) i Dziekanowice - na zmianę asfaltem i polnymi duktami. Gdzieś za Braciszewem zauważyłem wielkie hałdy piasku i wtem dotarło do mnie, ze tędy będzie biec S5 - Trzeba przyznać ze tempo pracy jest imponujące.
Dalej, od Lednogóry to była spontaniczna decyzja, którędy to się pojedzie ;-). Dojechałem do Latalic i tu zamiast skręcić w Podarzewie na Krześlice, to skręciłem na Pomarzanowice i przez co musiałem odrabiać (niewiele na szczęście) trasę do Wroczyna. Trasa do Tuczna przebiegła spokojnie, aczkolwiek dojazd do Tuczna pozostaje wiele do życzenia ze względu na jakość odcinka - M A S A K R A, nic dziwnego, że żadnego segmentu nie było ;-). W międczyasie napisalem SMSa do Grigora ale niestety nie mógł potowarzyczyć mi w drodze do celu. Szkoda, next time Bro.
Na wysokości Pruszewca wykręciłem w leśną drogę do Ludwikowa i kilka chwil później, po pokonaiu podjazdów, bylem u celu dzisiejszego tripu. Długo się nie zabawiłem, i leciałemSzutrówką w dół i przed samym zakrętem ledwo udało się wyhamować na tych białych kamyszkach! Pomiędzy Kicinem a Koziegłowami widziałem 2 dziewczymy, które poruszały końmi po .... chodnikach (!!!) No tego jeszcze nei grali.
A w samym Poznaniu? Oj masakrycznie. Czułem się obco, choć mijałem i pozdrawiałem szosowców, górali to jednak natężenie ruchu na północnych obrzeżach Poznania przerosło mnie. A żeby było zgodnie z prawem to dojechałem na Zawady Gdyńską i Głowną, gdzie na Hlonda była ścieżka rowerowa. Fajna ale gdyby tak nie czekać na światłach. Pojechałem na Maltę i zafundowałem sobie Tortillę, by starczyło sił na drogą powrotną.
A ta przebiegała tradycyjnie przez Kobyle Pole, Zalasewo, Gowarzewo i Giecz.
Po czterech dniach przerwy i odebraniu roweru z serwisu mogłem wreszcie pokręcić korbą - nie bez znaczenia był fakt znacznej poprawej pogody. To też wstałem wcześniej niż zwykle i ruszyłem przez Grzybowo, Wódki i Niechanowo do Gniezna. Początkowo jechałem na długo ubrany ale nie na długo, w końcu dojechałem do firmy na krótko.
Wieczorem spontanicznie - za namową A. - udaliśmy się na wycieczkę do Witkowa, by kupić upieczoną babkę w miejscowej całodobowej piekarni Glanc. Niedaleko Liliowego Stawu, w którym odbywało się wesele, był niespodziewany pokaz fajewerków. Przystaneliśmy i popatrzyliśmy - taka sytuacja win-win ;-)
Dzień wcześniej (tj . 21.05) odebrałem rower z serwisu i niestety nie starczyło czasu na dłuższe przetestowanie - jedynie koło domu. Niemniej to, co było do zrobienia, to Rowermania zrobił. Przede wszystkim mam na myśli luzy na kołąch, przerzutki (heh, pogiąłem przednią - nie wiem jak) no i wreszcie klocki hamulcowe, które zakupiłem tutaj.
Jak można wyczytać ze strony www:
(...) Wykonane ze spiekanych kompozytów ceramiczno-metalowych. Cechują się bardzo wysokim współczynnikiem tarcia, nawet przy temperaturach przekraczających 650 st.C. Zapewniają doskonałe parametry hamowania w każdych warunkach pogodowych. Cechują się znacznie dłuższą żywotnością w porównaniu do standardowych klocków półmetalowych.
Początkowo mialem z nimi problem, bowiem szczęki były o wiele za ciasne i trzeba było rozszerzyć tłoczki a ja niestety nie miałem cierpliwości do tego typu mechaniki.
Po pracy wyskok na mała przejażdżkę po okolicznych dzielnicach Gniezna. Najpierw Dalki z odwiedzinami u psiaków z Dalkowskich Łąk a potem Skiereszewo. Teraz nastąpi krótka przerwa techniczna - rower wyląduje w serwisie.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger