Po niedzielnej wycieczce raczkowała myśl o poniedziałkowym tripie z rana, by resztę dnia spędzić z rodzinką. Początkowo myślałem, żeby jechać solo ale odezwał się Bartek i tak własnie zyskałem kompana na wycieczkę do Kórnika i po okolicy. Jedyną przeszkodą tego dnia było ... limit czasowy. Dopisała pogoda, która nie dość ze była słoneczna to jeszcze od samego rana było niemal bezwietrznie. I ciepło ale nie chciałem ryzykować jazdy na krótko ;) jak to inni zrobili. A trasa? Trochę bałem się jechać do Kórnika średzką trasą ale przełamałem bariery. Poza jednym odcinkiem (na wlocie do Giecza od strony Środy) dało się przejechać bez większych problemów. Trzeba przyznać, że łykanie km na szosie staje się czystą przyjemnością (poza sporadycznym bólem kręgosłupa). Zawitaliśmy do Kórnika i jestem pod wrażeniem zmian, jakie zaszło nad jeziorem, zwłaszcza rozbudowy deptaku o molo i punkt widokowy.
Ponownie z Uzielem udaliśmy sie w stronę Czeszewa po wielkanocnym śniadaniu i kawie. Dla odmiany pojechaliśmy w stronę Pyzdr, by potem do Wrześni wrócić z wiatrem w plecy. I udało się poprawić wyniki na segmencie między Pyzdrami a Wrześnią. Dziś była prawdziwa wiosna, zastanawiałem się czy jechać na krótko ale nie zaryzykowałem. POdobnie jak Uziel. Drugi dzień z rzedu i coraz co lepsze doznania ;)
Zapowiadała się ciepla i słoneczna pogoda, więc mogłem zaplanować pierwszy dłuższy trip. Ale najpierw sporo obowiązków, związanych z przygotowaniami do Wielkanocy - Święconka, zakupy, sprzątanie. Wyrobiłem się przed czasem i z Uzielem umówiłem się na dłuższą jazdę na szosie - w końcu jeszcze się uczę jeździć w dodatku z opornymi pedałami SPD. Jako pierwszy cel obraliśmy Czeszewo i przystań nad Wartą. Następnie udaliśmy się do Orzechowa, gdzie odwiedziłem groby bliskich, po czym cofneliśmy w stronę Wrześni, pod wiatr. Odprowadziwszy Uziela pod chatę, stwierdziłem ze do domu wrócę przez Marzenin, Czerniejewo i Neklę. Do domu dotarłem praktycznie po ciemku. Jakie wrażenia po pierwszym dniu jazdy? Jest zupełnie inaczej, czuć każdą dziurę, każdą zmianę prędkości czy podmuchy wiatru. Zobaczymy co dalej ;-) Póki co, czuję po kręgoslupie ;)
W końcu złamalem się i kupiłem sobie pierwszą porządną szosówkę, połykacza kilometrów. Może nie jest z najwyższej półki ale na początek wystarczy i też dość za przystępną cenę. Tak oto BTWinner. Póki co, uczę się jeźdźić, pedaly z koszykami zmienam na SPD i nie mogę doczekać się pierwszej dłuższej jazdy. Misja? Nie dać się zabić. ;-) ps: Mam wrażenie, że stałem się nagle niewidoczny dla większości kierowców. Dziwne, prawda?
Tradycyjnie rowerem do pracy rano ale wydłużyłem o odcinek do Jankówka. I coś mocno mglisty poranek się zrobił. I w dodatku szron na getrachAle im blizej 9:00 tym mgła stała sie coraz mniejsza
Sobota upłyneła pod znakiem pracy koło domu ale popołudnie należało już do mnie. NamówiłemUziela na przejazdzkę do Powidza. Powrót do domu nastąpił tuż po zachodzie słońca
W piatkowy dzień ponownie jechałem rowerem do pracy z nadzieją, ze popopłudnie będzie bardziej rowerowe. I tak właśnie było, choć nie mialem pomysłu, gdzie by pojechać. I tak Właśnie pojechałem przez Wierzbiczany do trasy Trzemeszno - Witkowo, by potem w Folwarku skręcić do Trzuskołonia i obrałem cel pałacu w Arcugowie.
Ano tak się złożyło, że razem z moja Dziewczyną wyskoczyliśmy na tygodniowy urlop na jednej z Wysp Kanaryjskich - Fuertaventura. OT tak dla odmiany zimowej aury w Polsce. Naszą bazą było Corralejo, położone w północnej części wyspy - będącym największym ośrodkiem wypoczynkowym na wyspie. I nie mogło zabraknąc i rowerowego akcentu. Nie zabrałem roweru ze sobą, więc miałem sposobność skorzystać przy hotelowej wypożyczalni roweru, w którym mozna było wybrać doslownie każdy typ roweru, niezależnie od wieku i płci. TO była kwestia pieniędzy i szczęścia, bo zasoby były ograniczone a i liczba wolnych i prawie nowych modeli była zawsze równa zeru ;). Wypożyczyłem 29era w rozmiarze L o nienagannym wyglądzie i dobrej klasie osprzętowej oraz kask - całość kosztowało 10EUR/dzien + 3EUR za kask, w gratisie dorzucali pompkę i zestaw naprawczy. Dzień można podzielić na 2 etapy / kółka. I etap: Corralejo - La Jares - La Oliva - Vallebron - Caldereta - El Habito - Dunas de Corralejo - Corralejo (~64km) I etap: Corralejo - Majanicho - La Jares - Corralejo (~30km) A teraz na zdjęcia czas :)
Tyle dobrego z wiatrem w plecy, by potem mieć taka scianę
Potem było juz łagodniej pod górkę. Wysiłek został wynagrodzony arę minut poznej: Ale potem było już z górki, więc mogłem podkręcić tempo. Dłuższy postój zrobiłem na rynku w Caldereta Za La Caldereta przeciąłem drogę FV-1 łączącą Corralejo z Puerto Del Rosari i od tego momentu jadę terenowo, skalistym wybrzeżem. Nieziemski widok. Za El Jablito wróciłem na szosę i powoli zmienia się sceneria, z wulkanicznego na saharyjski, co oznacza ze jestem na terenie Parque Natural Dunas De Corralejo. 10km wzdłuż wydm, piasek na drogach oraz niestety wciąż silny ale ciepły wmordewind.
Parę minut później dobiłem do Corralejo i zdążyłem na porę obiadową. Odpocząłem i nabrałem ochoty na kolejny ale już mały trip - skoro rower oddaje na drugi dzień, to trzeba wykorzystać w pełni dzień rowerowy. Tak więc skoczyłem na miasto, obejrzeć jeszcze raz port w Corralejo
A potem za miasto :)
A dzień zakończył się właśnie tak ;-)
Fuertaventura jest zdominowana przez szosowców, jadących solo abo w zgrupkach. Nie dziwię się, bo drogi są rewelacyjne a i podjazdów i zjazdów było co chwilę. Oczywiście terenowych wariantów nie brakowalo i to całkiem świetnych ale wydaje mi się, że nie były ta dobrze oznaczone jak chociazby w czeskich horach. Infrastruktura rowerowa w dużych miastach jest wysoko rozwinięta ale najważniejsze jest to, że tubylcy okazują szacunek zarówno rowerzystom jak i pieszym - to, czego można zazdrościć. Podsumowując, to prawie tygodniowy pobyt na Fuercie uważam za bardzo udany, pogoda dopisała choć pierwszego dnia było mocno zachmurzone niebo no i silny wiatr, co jest całkiem normalnym zjawiskiem na WYspach. Temperatury w ciągu dnia przekraczały 22-25° zaś noce były chłodne. Fuertaventura zrobiła świetne wrażenie, zupełnie inny krajobraz o charakterze wulkanicznym (nazwalbym pustynno-księżycowym) ale za to z cudownymi plażami i widokami na błękitny ocean. A że nonstop wieje wiatr, to też jest ostoją surfingu i kitesurfingu w tej części świata.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger