Jeśli ktoś kiedykolwiek zastanawiał, jakie są warunki na Fuertewenturze wczesną wiosną, to uprzejmę odpowiadam: takie jak dziś. Wietrznie i gorąco. Ale fakt, ze w okolicach Coralejo byłoby co podjechać (wygasłe wulkany) a co najważniejsze - były widoki na ocean. Więcej pisałem jaki czas temu.
W trakcie treningu popatrzyłem na o to jegomościaŻuraw czy Czapla ? ale predzej to pierwsze
Czas nadrobić zaległości w kilometrażu, zanim nadejdą poważne zmiany. Od samego rana towarzyszyła mgła oraz dużo nizsza temperatura niż w sobotę - jakieś 5-8 *C. Jest spora różnica, więc trzeba było ubrać dodatkową kamizelkę i rękawki, bo nie chciałbym być chory znów. ;-)
Trasa - jak większość tutaj opisanych - to totalny spontan i tym razem postawiłem na mniej uczęszczany odcinek PGN - Działyń - Dębnica - Owieczki - Łubowo - Wierzyce - Pawłowo - Gębarzewo - Gniezno. Na S5 mijałem ekipę szosonów prawd. z Gniezna.
Po godzinie jazdy zrobiło się bardzo gorąco. Dziwna ta pogoda ;-)
Miło jest wrócić do "normalnego" nabijania kilometrów przy jeszcze normalnej pogodzie. Obawy po wczorajszej jezdzie poszły w niepamięc, więc czas nadrobić choć troche zaległości. Miałem ogromny apetyt na Grande Fondo, więc ... zaplanowałem nieco dluższą niż zazwyczaj traskę. I tak o to m.in. pojechałem w stronę Kiszkowa, by odbić w stronę Charbowa.
Polubiłem tamtejsze okolice ze względu na dobrą jakość asfaltu i delikatnie nawiązanie do zeszłorocznego BChallenge. Pierwszy postój przypadł w otoczeniu lipowej alejki z widokiem na pole pełne maków. To kolejny piękny symbol wiosny ( a moze juz lata?). Dalsza droga przebiegała przez Mieleszyn i Modliszewo i im bliżej setki tym gorzej. Zauważalnie forma spadła ale też temperatura poszła mocno do góry. było bardzo bardzo ciepło.
Aż za ciepło.
W kazdym razie Majowe Grande Fondo zaliczone i mogłem z czystym sumieniem jechać do Mamy.
PO kilkunastu dniach chorowania czas wrócić na właściwe tory. Nie było łatwo, bo choć forma nie uciekła, to gdzieś w powietrzu wisiała obawa, ze znów złapię przeziębienie. Póki co, to biorę antybiotyk + syropy.
Po nierowerowym weekendzie przyszedł czas na szybki i konkretny trening. I padło na Wał Wydartowski w wiosennym klimacie, gdyż dawno mnie nie było a widoki są zacne. Szkoda, ze tego samego nie można napisać o lokalnych drogach. Nie wiem jak niektórzy mogą tutaj ogarniać komy na zjazdach po tych dziurawych jak ser szwajcrskich drogach. Poprawiłem raptem kilka wyników i mogłem ze spokojem udać na zasłużony odpoczynek ;-)
Znów mnie burza wyrolowała i zamiast szosą to popykałem sobie MTB. Ale nie ma nic złego, co by na dobre nie wyszło, bo okoliczności przyrody były bardzo sprzyjające. Ot terenowa pętelka wokoł jezior.
Niby zapowiadali burze w godzinach wieczornych, to ta odpaliła na godzinę przed moim wyjściem z biura. Patrząc na wektor ruchu burzowych chmur stwierdziłem, ze ucieknę w stronę Trzemeszna i najwyżej wrócę mokrym asfaltem.
Burza przeszłą bokiem a ja spokojnie wróciłem do mieszkania. Trening wszedł na 100% ;-)
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger