Sobota zapowiedziała się wręcz upalna, dlatego nie mogłem nigdzie nie jechać i zgodziłem się na propozycję Uziela - wypad do Poznania. I tak po 15 pojawił się u mnie i wspólnie podążaliśmy w stronę Poznania przez Targową Górkę, Gułtowy i Gowarzewo - ot taka standardowa trasa.
W trakcie pedałowania stwierdziłem, ze z chęcią bym napił się dobrej kawy, choćby z McDrive'a. Jedyną odpowiedzią była Galeria Malta, pod którą podjechaliśmy i zrobiliśmy dłuższy odpoczynek. Po odczekaniu kolejki na górze, wziąłem to, co trzeba i rozłozylismy sie na trawce - oj było ciężko ruszyć dupska ;).
Ale w koncu trzeba było ruszyć w drogę powrotną i wybrałem mój ulubiony wariant: przez Swarzędz, Promno i Pobiedziska. W sumie bardzo lajtowa sobota.
Od samego rana było piękne słoneczko, więc z czystą przyjemnością podjechałem rowerem do pracy. Oczywiście pamiętałem, że dziś jest Dzień Matki, dlatego też zaraz po pracy ruszyłem w kierunku domu. Jako, ze mam zwyczaj zmodyfikowania trasy pod wpływem chwili, to zamiast przez Neklę, to wyskoczyłem w lasy czerniejewskie.
A tam jeszcze dość wilgotno, miejscami wielkie kałuże. Tak wielkie, że miałem problemy z przejazdem :D
Po powrocie do domu, kolacji i kawce zabrałem się przednie hamulce tarczowe, które doprowadzały mnie do furii swoim piszczeniem. Sprawdziłem klocki, tarczę i ułożenie aparatu względem klocków. Mam nadzieję, ze tym razem będzie dobrze - na wszelki wypadek wyczyściłem tarcze.
Od dłuższego czasu planowałem wypad z A. wyprawę rowerową i właśnie ten dzien dziś nadszedł. Zdecydowaliśmy na wycieczkę po gniezniensko - trzemeszańskich okolicach, gdzie jeszcze osobiście nie byłem. Sobotnia burza zostawiła niezły burdel w okolicach, niedziela zaś od samego rana była ponura ale potem wyszło piękne słoneczko.
Pierwszym celem był postój nad jeziorem w Jankowie Dolnym, gdzie rozłozylismy się na plaży i odpoczywaliśmy. Woda w jeziorze była o dziwo ciepła, dlatego też nie brakowało amatorów kąpieli, zarówno wśród dzieciaków jak i nieco większych nastolatków.
W ciągu godziny jadąc przez Wymysłowo docieramy do Trzemeszna, gdzie mieszka rodzina A. u których zatrzyaliśmy dłużej. Do Gniezna wracamy naokoło przez Strzyżewa: Paczkowe, Szmaczkowe i Kościelne oraz Wełnicę obserwując zachodzące słońce.
Poszło naprawdę nieźle jak na nasz pierwszy wspólny wyjazd. Oby do następnego razu :)
Po powrocie z Gdańska, gdzie 22 i 23 przebywałem na konferencji, postanowiłem wyskoczyć na rower do Gniezna i pojezdzić z dziewczyną po tamtejszych rewirach. Od samego rana było bardzo gorąco, więc nic dziwnego ze w mediach informowali o możliwych burzach w regionie.
Miałem szczęście, że byłem blisko Gniezna, kiedy zauwazyłem taki o to widok:
Te ciekawe zjawisko to chmurza szelfowa - w Wikipedii możecie poczytać o tym. W ten sposób plany na wieczorne rowerowanie rozwiązały się same.
Niesamowicie ciepły majowy dzień sprawił, ze z niecierpliwością czekałem na koniec pracy i szybkim powrocie do domu, by móc wyskoczyć na rower. W międzyczasie Uziel wyskoczył na szosie a ja miałem go gonić. I dogoniłem go w drodze do Skoja, bo jak się potem okazało - cofnął sie do domu bo miał awarię w Kellysie. W drodze zagadałem do kumpla z pracy i wspólnie od Witkowa pojechaliśmy do Skorzęcina na molo. W OW pełno młodzieży, zarówno tej pijącej, kąpiącej w wodzie i jak również szalejącej na quadach po plaży.
Miałem dobry dzień na speeda po drogach i szutrach.
W niedzielne popołudnie pogoda zaczęla sie klarować, dlatego też napisalem do Uziela czy zechce towarzyszyc mi do Skoja a dalej do Powidza. Miałem mieszane uczucia odnośnie ubioru ale zapakowałem co nieco do plecaka, uzupełniłem paliwo i śmignąłem w kierunku Wrześni, gdzie czekał za mną Uziel.
Za Wrześnią pokazały się chmury, które zwiastowały deszcz i mieliśmy obawy, ze zmokniemy. Zdecydowaliśmy się, ze wyjedziemy za Grzybowo, by zobaczyć, czy rzeczywiście jest sens kręcenia pod deszczowe niby chmury - na szczęście wszystko szło po naszej myśli. I tak o to dokręciliśmy do Skorzęcina, gdzie najpierw przywitała nas trzyosobowa ekipa policyjna (bardzo dobrze, że ktos temperuje zapędy motocyklistów i kierowców) a potem tłum ludzi i otwarte sklepy.
Posiedzieliśmy na molo, pogadaliśmy i zwinęlismy sie z powrotem. Uziel nie chciał dalej jechać, więc na pograniczu OW rozjechaliśmy w różne strony - ja w stronę dzikiej plaży a potem w kierunku Powidza. Cieszyłem się z pogody, chwili ciszy z rowerem i tym, ze w końcu mogę śmigać po polnych dróżkach (moc mtb/xc ;-). Po drodze kilka rowerowych sesji i zawitałem do samego Powidza.
W Powidzu o wiele mniej ludzi niż w pobliskim Skorzęcinie ale dzięki temu dużo spokojniej. Powrót nastąpił przez Ruchocinek, Mielzyn, Szemborowo i Gozdowo.
@Uziel chciał mnie wyciągnąć na wypad do Skoja ale tym razem musiałem mu odmówić. Po krótkim czasie odezwałem się do niego z propozycją odprowadzenia jegomościa do Witkowa. Tak się stało, potem wróciłem przez Mielżyn i Gutowo Małe do Domu. Było piękne popołudnie
Ostatni poranek przywitał nas słońcem i przymrozkiem, ja zaś męczyłem się z bólem zęba i gardłem. Po zjedzeniu śniadania zabraliśmy się za pakowanie i sprzątanie kwatery.
W trakcie pożegnania, gospodarz poprosił nas o wpis do księgi oraz zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie grupowe. Kto wie, czy nie wrócę tam celem zwiedzenia reszty Kotliny Kłodzkiej? :)
Z dużym zapasem czasowym docieramy na dworzec PKP i oczekujemy powrotu. Strasznie bałem się interpretacji *ograniczenia w przewozie rowerów* bo dotyczyło i pociągu jadącego w stronę Wrocławia i później Poznania.... Do Wrocławia jakoś dojechaliśmy. Tutaj żegnamy się z Wiktorem i dalej jedziemy (jak się potem okazało) IR, posiadającym rowerowy przedział. Niestety jak na majówkę przystało, pociąg już był pełny, a co dopiero będzie na innych głównych stacjach?!
Istny armageddon towarzyszył nam do samego Poznania, a potem był już totalny luzik. W Gnieźnie odebrał mnie ojciec i tak oto kończy się przygoda z tegoroczna majówka.
Było naprawdę sympatycznie, na nowo rozbudził się we mnie apetyt na terenowa jazdę w Wlkp. Nie wiem jak to zrobię, ale musze jeszcze raz w tym roku przyjechać w góry :)
Zgodnie z zapowiedziami meteorologicznymi, pogoda spieprzyła dzisiejsze plany. 3 majowe święto postanowiliśmy przeleżeć. Ale korciło żeby gdzieś jechać, mimo deszczu i szczerze? Napierdalał mnie ząb wiec potrzebowałem jakiejś odskoczni.
Z propozycją wyszedł Wiktor, który zaproponował zdobycie choć jednego kesza. Mnie i reszty kompanów nie trzeba było namawiać długo. W ciągu kilku minut wszyscy byli gotowi - ewenement tego wyjazdu ;)
Podzieliliśmy się na 2 grupy: jedna pojechała na zakupy do pobliskiej Topoli, a druga na kesze do miasta. Ja byłem w tej drugiej obok Wiktora, Mateuszp1999 i Mikołaja.
Pierwszą zdobyczą była
skrzynka OP355C ulokowana przy ruinach pałacu, którą było łatwo dorwać.
Z następną
skrzynką OP80UQ nie było już tak prosto, bowiem była ukryta gdzieś w bunkrze przy wiadukcie kolejowym. Dodam, że czynnym, wiec trzeba było zachować ostrożność, zwłaszcza że podłoże było mocno gliniane i śliskie od deszczu.
Niestety po kilku nieudanych próbach odpuściliśmy i zrobiliśmy nawrót w stronę kwatery. I wieczorem postanowiliśmy uczcić nas pobyt przy piwku i orzechówce.
Trasa
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger