W odróżnieniu od innych wypadów nie mieliśmy żadnych planów na kolejne dni, nawet awaryjnych. Z pomocą przyszedł blog Sebka z Bikestatu, który opisał swoje podróże w okolicach Trójstyku trzech państw. I wtedy w oko wpadła Czeska Szwajcaria, leżąca w zachodniej części Czech, granicząca z Łabą. I przez przypadek znalazłem też opis szlaku Kraju Piskovcovych Skał – szkoda, że sam ślad nie był osadzony na interaktywnej mapie.
Nie miałem okazji przejechać po polskich singlach, więc chwilę po przyjeździe, ruszyliśmy na objazd szlaku. Tak się złożyło, że dołączyli do nas koledzy z Poznania, którzy też przyjechali na objazd, a których poznaliśmy na miejscu.
Wtoreczek w pracy upłynął dość ciężko ale nie miało to wpływu na moją chęć jazdy po pracy. Tym razem wariacja terenowa i ... tradycyjnie Wierzbiczany. Wlaśnie, jadąc na skróty do Jankowa Dolnego zostałem zaczepiony przez Gosporzada, właściciela terenu, na ktorym polozna jest droga w strone lasu. Ze niby prywatny teren i kit - ale w sumie to nie ma problemu z modyfikowaniem trasy tak, by jechac na szage w strone Jankowa i podazac sladem Micora ;-)
I na sam koniec jazdy zauwazylem taka niespodzianke:
Niedziela zaczęła się dość wcześnie, gdyż w planach miałem jakieś 115km - czyli tyle, ile wynosi majowe grande fondo na strava. Uzielowi nie chciało się jechać, więc byłem skazany na jazdę Solo. Prognozy pogody były bardzo sprzyjajace, aczkolwiek byłem zaniepokojony wiatrem, który w godzinach południowy miał się wzmocnić. Poprzedniego dnia przygotowałem szosę na dzisiejszego toura - łańcuch przeczyszczony, opony sprawdzone i napój nalany do pełna. I tak własnie ruszyłem w stronę Zaniemyśla, mijając po drodze Środę Wlkp - to był świetny odcinek pod kątem lekkości. Następnie w Zaniemyślu zrobiłem postój na zakupy w pierwszym otwartym sklepie i zdecydowałem sie na objazd jeziora Raczyńskiego (w przeszłości z rodzinka przyjeżdżałem na niedzielne kąpiele) przez Zwola i Majdany. Ha, niby takie małe miasto a jednak zakręciłem się i pomyliłem drogi, szukając tej, która będzie prowadzić w stronę Solca nad Wartą.
Po opuszczeniu Solca zaczęły się pierwsze podrygi dzisiejszego wmordewindu, co w połączeniu z chwilowa jazdą na DK11 (odcinek Krzykosy - Nowe Miasto) przyczyniło do spadku mocy. Na tyle skutecznie ze w Chrzanie byłem zmuszony do postoju na wszamanie (ładowanie energii itp). Nie było 10 a już słońce ostro dawało ale nie róbiło mi to różnicy (na Fuercie było o wiele większe slońce).
Myknąłem przez Żerków, Śmiełowo i Zamość - ot znane mi okolice - ale dalej to była taka nowość dla mnie, bo jeszcze nie miałem okazji jechać asfaltem w stronę Zagórowa. I cholercia między Żerkowem a Zagórowem było miejscami źle, noga nie podawała tak, jak powinna a na dodatek pojawiły się skurcze - takie bolesne jak te z lipca i trzeba było zrobić kolejny postój na rozciągnięcie prawej nogi.
Ale im bliżej mety, tym znacznie lepiej jechało się - zmiana kierunku jazdy, wiatr w plecy swoje zrobiło. To była pierwsza długa trasa z takim tempem. To dobrze rokuje na kolejne plany rowerowe w tym miesiącu. Późnym popołudniem, za namowią mojej Asi pojechaliśmy rowerami na miejscowy festyn, który odbywał się przy Magnolii (na pograniczu Trzemeszno / Bystrzyca). Głównym gościem byla Bratanica Asi, dzielnie pokonala 6km.
Sobota miała być iście rowerowa ale priorytety były inne i dopiero wieczorem mogłem skoczyć na objazd po okolicy. Choć przyznam ze nie miałem ochoty na kręcenie ale widok majowego rzepaku nastroił mnie bardzo pozytywnie.
W międzyczasie komputerek w szosówce sie zwiesił i musiałem trochę pogrzebac w ustwieniach. A otoczenie
Dzisiejszy dzień trochę dziwny ale na szczęście był ciepły. Ale im późniejsza godzina, tym pogoda coraz co gorsza. Załapałem z Asią nawet na burzę i deszcz zatrzymał nas pod wiaduktem na Winiarach.
Dla odmiany, wziąłem szosówkę i pomknąłem na wschód od Trzemeszna. Podobnie jak wsobote, miałem ograniczony czas ze względu na wieczornego grilla u znajomych - tym raze we Wrześni. Najpierw postój w Trzemesznie na obiadek - nie powiem, odcinek Gniezno - Trzemeszno był bardzo męczący, bo idealnie pod wiatr. Zrobiło się mało czasu, więc zacząłem wątpić czy zrealizuję plan objazdu odcinkiem Trzemeszno - Anastazewo - Słupca - Września. Ale zaryzykowałem ;-)
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger