Z rana pogoda zapowiadala się wyśmienicie, cieplej niż wczoraj, przez co miałem ochotę na troszkę inną trasę niż zazwyczaj - przez Jankówko. W pracy zerkałem kilka razy przez okno i .. zaczałem przeklinać, widziałem nadchodzącą deszczową katastrofę. I co?
Z przerwami padało i musiałem skorzystać z podwózki kumpla.
Rano wstałem, stwierdziłem ze pojade rowerem do pracy, na szczęście wiatr wiał w plecy. No i właściwie, to muszę odkurzyć błotniki, bo błota po weekendowych opadach jeszcze były. Po pracy umówiłem się z Asią, która tym razem wyjechała po mnie wraz z niespodzianką: Pierogami. Mniam. Zrobilismy małe kółko i do domu.
Mając wolne popołudnie, postanowiłem trochę poszaleć w terenie. Nie zastanawiajac się, ruszyłem z kopyta w stronę Skorzęcina przez Lubochnę i Krzyżówkę. Za Gajem odbiłem w inną drogę i tutaj zaczęła się cała zabawa - totalnie pogubiłem się a nie znajac (jescze) terenu, skróciłem sobie, jadąc przez pole. W ten sposób byłem bliżej Ćwwiedzina niż Sokołowa. Przed Skorzęcinem skręciłem w las i w ten sposób miałem długąą ale pagórkowatą prostą przez las. Leciałem leciałem i leciałem, ze musiałem skręcić gdzieś w prawo. Szkoda, że trafiłem wtedy na ruch samochodów, za którymi ciągneły tumany piałego pyłu. Wiecie: pył, spocone ciało ? niezbyt fajne połączenie Dojechawszy na molo umyłem się w jeziorku i skontaktowałem się z Hubertem. W miedzyczasie spotkałem przypadkowo Mariusza i w ten sposób zrobiła się mała ekipa. Zapewne ostatnia taka ciepła noc tego lata.
Ostatni sierpniowy poniedziałek został uczczony rowerowo; do pracy rowerem a po pracy z Asią udaliśmy się nad jezior Wierzbiczany, gdzie odpoczywaliśmy. Było bardzo duszno i parno, co sprawiły, że nie mieliśy ochoty na dalsze kręcenie korbą. Zostaliśmy do zachodu słońca a potem przez Osiniec wróciliśmy do Gniezna.
Od dłuższego czasu umawiałem się z Uzielem na jakiegoś dłuższego tripa, zawsze coś po drodze wypadło. Ale tym razem udało się zgrać, więc ustaliliśmy cel wyprawy: Szwajcaria Czeszewsko-Żerkowska. Oj dawno nie byłem w tych okolicach, więc trzeba było szybciutko nadrobić zaległości. Standardowo wycieczka opóźniła się o dobre kilka minut, choćby z powodu z niedokończonego serwisu sterów - Uziel dokręcił po swojemu ale luzy delikatnie zostawały. Chyba będze trzeba zainwestować w porządne stery ale o tym pomyślę w późniejszym czasie. Tymczasem śmignęliśmy w stronę Miłosławia dość szybkim asfaltowym tempem, chwilowo przyglądając powstającej tam odwiertni gazu - więcej informacji. Pierwszy dłuższy postój zrobiliśmy nad Wartą w Czeszewie. Co mnie przeraziło, to bardzo niski stan Warty na tym odcinku. Pamiętam powodzie, pozalewane pobliskie łąki, wzmocnione wały przeciwpowodziowe ale żeby tak nisko było, to nie. Z pomocą pana promowego dostaliśmy się do Lasu Czeszewskiego. Zajrzałem do mojej skrzyneczki OC i dokonałem corocznego przeglądu. Na szczęście bez większych negatywnych zmian ale musiałem ciut zamaskować, bo sprawne oko keszera z daleka zauważy kryjówkę. Dalej standardowo do Żerkowa na punkt widokowy ale postanowiliśmy zmienić ciut trasę, która okazała się pełną niespodzianek. Oj było co robic :D Powalonych drzew w lesie było znacznie więcej, zapewne to efekt lipcowych i sierpniowych nawałnic, jakie nawiedziły moje okolicy. Przez Bieździadów docieramy do Żerkowa, gdzie najpierw zaliczamy Dino (Bułka + Kabanos to podstawa), a potem pędzimy w stronę punktu widokowego na skraju lasu. Widoczność była niesamowita ale wybaczcie, zdjęc nie zrobiliśmy - tyle razy tam byliśmy, ze nie wiedzieliśmy co ofotkować. No, może zniszczoną poraz enty tablicę informacyjną? Uziel zaproponował objazd wokół Żerkowa, głównie asfaltami - to świetny obszar na wąskie koła ;-) Zaliczyliśmy ponownie Żerków, zatem możemy wracać do Wrześni, przeprawiając promem w Pogorzelicy. I tak przez Pyzdry do Wrześni dotarliśmy. Dodatkowo jeszcze podjechałem na basem, gdzie spotkałem moją Asię z dzieciakami. A dzień żegnałem tak:
Jak co rano, rowerem do pracy - standardowo bez przykrych niespodzianek. Po pracy, korzystając z wolnego wieczoru, postanowiłem wyskoczyć do Kłecka, by wrócić przez Pola Lednickie do Gniezna.
Wprawdzie wiatr delikatnie dawał o sobie znać, to dzisiejsze warunki były rewelacyjne, że aż milo się kręciło korbą.
Po drodze dotarłem do Zakrzewa, gdzie znajdował się charakterystyczny i zadbany
pałac). Z pobliskiej tablicy informacyjnej wynika, że to teren prywatny i zarządzany jest przez BZ WBK. Szkoda, ze bliżej nie dało się podjechać :(
Kilkaset metrów dalej znajduje się opuszczony zespół budynków: Olejarnia i Gorzelnia, będącym w bardzo dobrym stanie.
Pierwszy i dłuższy przystanek zrobiłem nad jeziorem Lednica nieopodal Imiołek
Skoro Lednica, to trzeba było zaliczyć przejazd pod słyną Bramą Tysiąclecia
W drodze nadziałem się na taki oto samotny wiatraczek:
Od samego rana zaperdziel autem do stomatologa a potem szybko do Gniezna do mieszkania, by przebrać się w ciuchy rowerowe i pognać do pracy.
Po pracy tradycyjny objazd po okolicy z przystankiem przy niebieskim placu zabaw w Osińcu. Asia odpoczywała, ja zaś wkurwiałem się przy sterach :/ Ponadto świetne warunki do wieczornego roweringu, zwłaszcza przy zachodzie słońca
W końcu wziałem się za luzy w sterach i z pomocą kilku osób zrobilem przegląd. NIby nic groźnego, to jednak nie mogę dojść do ładu z A-Head / Semi-integrated. Najwyżej kupię nowe stery.
Znalazłem godzinę, zeby wyskoczyć na godzinkę na objazd po okolicy Wrześni
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger