Planowałem wstać nieco wcześniej z racji garówy na zewnątrz ale upał tak jakby zelżał i można było spokojniej wstać... godzinę później. Plan na dziś to czerwcowe Grande Fondo połączone z odwiedzinami u wągrowiecki kaczek ;-). Staje sie to poniekąd tradycją, bo byłem tam już w 2016, 2017, 2018 i teraz ;-) Lubię te północne rewiry, które posiadają dobry stan dróg (niektóre nawet poprawiono a niektóre wciąż dziura przy dziurze), gdzieniegdzie są lasy i jeziora. Kolejna rzecz, która bardzo fajnie została zrobiona to rowerowa infrastruktura na odcinku Wiatrowo - Wągrowiec (pomijając kiepską końcówkę w samym Wągrowcu).
Jedynym zmartwieniem tego poranka (na pewno nie temperatura) był wiejący wiatr połnocnozachodni, który chwilami spowalniał mnie (a tym samym zmuszał do mocniejszego dępnięcia w pedały). I tak było przez ok. 60% dzisiejszej trasy; wiadomo były odcinki, gdzie wiatr nie dokuczał ale ... no trzeba było jakoś z tym sobie poradzić.
Zaś z Wągrowca do Gniezna jechało się bardzo wybornie, zwłaszcza ze zniknęły dziurawe odcinki (moze nie do końca;-) ) . To już w ogóle bajka. Średnia mocno poszła w górę (tak powyżej 35km/h) i tym samym w pierwszej stolicy zameldowałem się w niecałe półtora godziny później.
Poranek był doprawdy dziwny, bo budząc się dostrzegłem jakby brak oczojebnego słońca w salonie. Okazało się, ze na zewnątrz "wartę" trzymała dość solidna mgiełka, dająca chwilowe wytchnienie przed dzienną garówą. Wprawdzie wilgotność w powietrzu była ogromna, to temperatura było fiu fiu niższa niż w poprzednim dniu, dzięki czemu doznałem gęsiej skórki. Fajne to uczucie.
Po niecałej godzinnej jezdzie mgła poszła w cholerę a słoneczko tak jakby zaczęło parzyć. A to oznaczało tylko jedno: czas do pracy.
Nie mogłem doczekać się końca dnia w pracy... Dziś było naprawdę ciężko, czacha dymiła od ciągłego myślenia. etc. Napisałbym "czarny piątek" ale ... zakończył się on sukcesem.
Jak już pisałem na instagramie, Rower to najtańszy i najzdrowszy środek terapeutyczny. By się odchamić, by zluzować zwoje i wrócić do rodzinnej atmosfery.
Chyba mnie leń dopadł... albo zmęczenie nóg, bo kurde nie chciało mi się od rana kręcić. Ale poranne chłodne powietrze otrzeźwiło mój rozum i wzmocniło mój apetyt na poranne kręcenie. Fakt, nóżki dalej bolały ale ... trza podnosić tzw Marginal Gains. Czyli No Gains No Pain ;-)
Gorąc jak gorąc ale kilometry same sie nie zrobią. Od rana sobie słuchałem podcastów - trochę biznesowych, trochę społecznościowych. Daje to kopa na cały dzień w pracy. Po pracy miałem małą misję do wykonania, więc podjechałem na Wierzbiczany a potem powrót przez Dębówiec. Tam znalazłem odrobinę chłodu w lesie.
Straciłem rachubę, czy to najcieplejszy dzień w roku ale ... było gorąco już od samego rana a co dopiero wieczorem. Delikatnie znięchęciło mnie do dzisiejszej eksploracji treningowej po okolicy..
Wolny poniedziałek od pracy (pierwszy od dłuższego czasu) ale nie od domowych obowiązków. Ale dysponując czasowo wolnym okienkiem poszedłem sobie na rower. Wiało solidnie więc trzeba było pokombinować z dzisiejszą trasą. Tak się złożyło, ze wreszcie miałem czas na mały postój przy drewnianym kościółku w Łagiewnikach Kościelnych. Leży on na Szlaku Kościołów Drewnianych wokół Puszczy Zielonki i ilekroc tamtędy przejeżdżałem, zawsze "spieszyło mi się". .. Nie tym razem ;-). stad pamiątkowa fota.
W drodze powrotnej wjechałem do sklepu ABC i spotkałem tam jegomościa w wieku mojego śp. Taty - również na rowerze. Sympatyczna rozmowa, wymiana doświadczeń ale ... cóż czas naglił.
Nie wiem jak Wy ale trenngi w południe powinny być zabronione. Ale jak się ma wolne okienko o tej porze to trzeba brać, co dają. Szybko sie zajechałem i w połowie drogi musialem zrobić przerwę.
Każdy ma swój rytuał. Tęsknie za porannym szosowanie, które w obecnej sytuacji pogodowej stają się jedyną słuszną opcją (a przynajmniej dla mnie) na zrobienie "nogi" ;-).
Miałem strasznego lenia, wręcz nie chciało mi się wykręcić większego dystansu przed pracą. Czasem jest fajnie odpuścić, by po pracy nabrać apetytu. No i wróciłem do podcastów, odkrywając w sumie tematyczny kanał czyli Podkast Rowerowy. z miejsca przełuchałem 3 dostępne odcinki m.in o ultramaratonach.Zapowiada się bardzo dobrze a tematyki rowerowej w tym wydaniu nigdy nie za wiele.
Kolejny podcast dotyczył bardzo ważnego tematu: to 7 metrów pod ziemią a gościem był najbardziej polski Hindus czyli Viren Bhandari, którego miałem przyjemność poznać ładnie kilka lat temu i z którym utrzymuję kontakt. NIe miał łatwego życia, teraz też nie jest lepiej (rzekłbym gorzej), co z pewnością odczuwa na włąsnej skórze jego Syn.
Z rana znów wizyta w pewnym miejscu i walka z wmordewindem. A był to godny przeciwniki, któy wg. meteorologów wiał z prędkością 6m/s. Normalnie bym przeklinał ale ... przy takich temperaturach taka naturalna klimatyzacja jest przymierzencem.
Po pracy pozwolilem sobie na dłuższą trasę (w godzinę się wyrobiłem:P) słuchając odmiennej dotąd muzyki: klasyki rapu. Tytuł niniejszego wpisu bynajmniej nie nawiązuje do popularnego przed kilku lat utworu W. Pharrela (swoją drogą fajnie rytmicznego) a raczej do klasyki w osobie Mary J. Blige
Jakoś udaje się wychodzić w miarę wcześniej z domu i przed pracą pokręcić po okolicy i odwiedzić pewne miejsce w Gnieźnie. Tak jak pisałem wcześniej, takie kręcenie (nieważne czy to deszcz / upał / zima) daje turbodoładowanie endorfin na cały dzień w biurze.
Po pracy miałem dłuższe czasowe okienko, co wykorzystałem w 100% słuchając kawałków, jakie zapodawał Spotify. Tym razem gatunek Trance.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger