Moja luba postanowiła poplażować z koleżanką na plaży i w tym celu udały się do Skoja. Mnie pozostało dołączyć do nich ale najpierw musiałem zmagac się z silnym wmordewindem a potem jakimś spadkiem mocy. skad sie to wzieło nie wiem.
W SKoju okazało się, ze ekipa była znacnznie wieksza, która zorganizowała sobie grilla - w ten sposób darmowa wszama mi się trafiła :) Koncowa destynacja dzisiejszego tripu był kierunek Września. I tak właśnei kończymy szosowy weekend!
Sobota nastała, więc czas na klasyczne połykanie kilometrów między Gnieznem a Września. Trzeba było pojechać do rodziców, by pomóc im w pracach stricte ogrodowych. Ot połączenie przyjemności z obowiązkami.
Byłoby więcej kilometrów, gdyby nie to w Witkowie zauważam ciemne chmury i opady deszczu w oddali Trzeba było skrócic trasę.
Ale jak wróciłem do Gniezna to pogoda sie unormowała o.O
Dla odmiany, pogoda się zepsuła i od rana zaczął padać z przerwami deszcz albo śnieg – temperatura nie przekraczała 5°C. Ale wiecie, nie po to przyjechaliśmy do Świeradowa, żeby siedzieć w bazie z powodu chwilowo złej pogody. Więc szybki research, i znalazłem krótką, ale ciekawą propozycję objazdu trasy Dookoła Kwisy.
W odróżnieniu od innych wypadów nie mieliśmy żadnych planów na kolejne dni, nawet awaryjnych. Z pomocą przyszedł blog Sebka z Bikestatu, który opisał swoje podróże w okolicach Trójstyku trzech państw. I wtedy w oko wpadła Czeska Szwajcaria, leżąca w zachodniej części Czech, granicząca z Łabą. I przez przypadek znalazłem też opis szlaku Kraju Piskovcovych Skał – szkoda, że sam ślad nie był osadzony na interaktywnej mapie.
Nie miałem okazji przejechać po polskich singlach, więc chwilę po przyjeździe, ruszyliśmy na objazd szlaku. Tak się złożyło, że dołączyli do nas koledzy z Poznania, którzy też przyjechali na objazd, a których poznaliśmy na miejscu.
Wtoreczek w pracy upłynął dość ciężko ale nie miało to wpływu na moją chęć jazdy po pracy. Tym razem wariacja terenowa i ... tradycyjnie Wierzbiczany. Wlaśnie, jadąc na skróty do Jankowa Dolnego zostałem zaczepiony przez Gosporzada, właściciela terenu, na ktorym polozna jest droga w strone lasu. Ze niby prywatny teren i kit - ale w sumie to nie ma problemu z modyfikowaniem trasy tak, by jechac na szage w strone Jankowa i podazac sladem Micora ;-) I na sam koniec jazdy zauwazylem taka niespodzianke:
Niedziela zaczęła się dość wcześnie, gdyż w planach miałem jakieś 115km - czyli tyle, ile wynosi majowe grande fondo na strava. Uzielowi nie chciało się jechać, więc byłem skazany na jazdę Solo. Prognozy pogody były bardzo sprzyjajace, aczkolwiek byłem zaniepokojony wiatrem, który w godzinach południowy miał się wzmocnić. Poprzedniego dnia przygotowałem szosę na dzisiejszego toura - łańcuch przeczyszczony, opony sprawdzone i napój nalany do pełna. I tak własnie ruszyłem w stronę Zaniemyśla, mijając po drodze Środę Wlkp - to był świetny odcinek pod kątem lekkości. Następnie w Zaniemyślu zrobiłem postój na zakupy w pierwszym otwartym sklepie i zdecydowałem sie na objazd jeziora Raczyńskiego (w przeszłości z rodzinka przyjeżdżałem na niedzielne kąpiele) przez Zwola i Majdany. Ha, niby takie małe miasto a jednak zakręciłem się i pomyliłem drogi, szukając tej, która będzie prowadzić w stronę Solca nad Wartą. Po opuszczeniu Solca zaczęły się pierwsze podrygi dzisiejszego wmordewindu, co w połączeniu z chwilowa jazdą na DK11 (odcinek Krzykosy - Nowe Miasto) przyczyniło do spadku mocy. Na tyle skutecznie ze w Chrzanie byłem zmuszony do postoju na wszamanie (ładowanie energii itp). Nie było 10 a już słońce ostro dawało ale nie róbiło mi to różnicy (na Fuercie było o wiele większe slońce). Myknąłem przez Żerków, Śmiełowo i Zamość - ot znane mi okolice - ale dalej to była taka nowość dla mnie, bo jeszcze nie miałem okazji jechać asfaltem w stronę Zagórowa. I cholercia między Żerkowem a Zagórowem było miejscami źle, noga nie podawała tak, jak powinna a na dodatek pojawiły się skurcze - takie bolesne jak te z lipca i trzeba było zrobić kolejny postój na rozciągnięcie prawej nogi. Ale im bliżej mety, tym znacznie lepiej jechało się - zmiana kierunku jazdy, wiatr w plecy swoje zrobiło. To była pierwsza długa trasa z takim tempem. To dobrze rokuje na kolejne plany rowerowe w tym miesiącu. Późnym popołudniem, za namowią mojej Asi pojechaliśmy rowerami na miejscowy festyn, który odbywał się przy Magnolii (na pograniczu Trzemeszno / Bystrzyca). Głównym gościem byla Bratanica Asi, dzielnie pokonala 6km.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger