Rano tradycyjnie do pracy. Po pracy wstąpiłem na Carbonarę do miejscowej restauracji i po krótkim spotkaniu ruszyłem w stronę domu na kawę, ktrą stawia mama z okazji z tak waznego święta, jakim jest Dzień Matki. I pojawił się ten cholerny wmordewind, który częściowo przeszkadzał ale jego kierunek działania był dla mnie korzystny. Nie powiem, trochę czadu dałem, miejscami powyżej 35 km/h.
W drodze do pracy wstąpiłem do Lidla, zobaczyc jakie mają okulary oraz buty SPD; moje okulary zostawiłem domu, podobnie jak kask :/ więc jakieś tańsze zamienniki przydałyby się. Ale niestety nie dość ze okulary były za małe to jeszcze mocno ograniczono pole widzenia jakimiś styropianową wstawką - okropnie to wyglądało. Po pracy miałem wrócić do domu ale poczułem spadek mocy i chęci do kręcenia korbą - może takie powietrze? To też zostałem u dziewczyny, skorzystałem z drzemki i po niej ruszyliśmy na objazd po okolicznych zakątkach Gniezna.
Pogoda w niedzielę lepsza niż w sobote ale odczuwalnie chłodniej. Z racji urodzin mojej A. postanowiliśmy uczcić to przejazdzką na Gołabki, gdzie w drodze do Niewolna spotkaliśmy na szosie Uziela.
Na sobotę nic specjalnego zaplanowanego nie miałem, więc całe popołudnie i wieczór miałem dla rowerowej wycieczki. Myślałem o konińskich rewirach ale z uwagi na czas, wybrałem Poznań z Puszczą Zielonką w tle. W zasadzie to dawnie nie byłem w Poznaniu rowerem a jeszcze rzadziej w wspomnianej Puszczy Zielonce. Trzeba było to nadrobić. Wystartowałem z Gniezna ale na początek tripu zapomnialem wziąć kask ze sobą - nie wiem jak to się stało ;) a potem w stronę jeziora Lednickiego przez Braciszewo, Żydówko (świetna serpetynka) i Dziekanowice - na zmianę asfaltem i polnymi duktami. Gdzieś za Braciszewem zauważyłem wielkie hałdy piasku i wtem dotarło do mnie, ze tędy będzie biec S5 - Trzeba przyznać ze tempo pracy jest imponujące. Dalej, od Lednogóry to była spontaniczna decyzja, którędy to się pojedzie ;-). Dojechałem do Latalic i tu zamiast skręcić w Podarzewie na Krześlice, to skręciłem na Pomarzanowice i przez co musiałem odrabiać (niewiele na szczęście) trasę do Wroczyna. Trasa do Tuczna przebiegła spokojnie, aczkolwiek dojazd do Tuczna pozostaje wiele do życzenia ze względu na jakość odcinka - M A S A K R A, nic dziwnego, że żadnego segmentu nie było ;-). W międczyasie napisalem SMSa do Grigora ale niestety nie mógł potowarzyczyć mi w drodze do celu. Szkoda, next time Bro. Na wysokości Pruszewca wykręciłem w leśną drogę do Ludwikowa i kilka chwil później, po pokonaiu podjazdów, bylem u celu dzisiejszego tripu. Długo się nie zabawiłem, i leciałemSzutrówką w dół i przed samym zakrętem ledwo udało się wyhamować na tych białych kamyszkach! Pomiędzy Kicinem a Koziegłowami widziałem 2 dziewczymy, które poruszały końmi po .... chodnikach (!!!) No tego jeszcze nei grali. A w samym Poznaniu? Oj masakrycznie. Czułem się obco, choć mijałem i pozdrawiałem szosowców, górali to jednak natężenie ruchu na północnych obrzeżach Poznania przerosło mnie. A żeby było zgodnie z prawem to dojechałem na Zawady Gdyńską i Głowną, gdzie na Hlonda była ścieżka rowerowa. Fajna ale gdyby tak nie czekać na światłach. Pojechałem na Maltę i zafundowałem sobie Tortillę, by starczyło sił na drogą powrotną. A ta przebiegała tradycyjnie przez Kobyle Pole, Zalasewo, Gowarzewo i Giecz.
Po czterech dniach przerwy i odebraniu roweru z serwisu mogłem wreszcie pokręcić korbą - nie bez znaczenia był fakt znacznej poprawej pogody. To też wstałem wcześniej niż zwykle i ruszyłem przez Grzybowo, Wódki i Niechanowo do Gniezna. Początkowo jechałem na długo ubrany ale nie na długo, w końcu dojechałem do firmy na krótko.
Wieczorem spontanicznie - za namową A. - udaliśmy się na wycieczkę do Witkowa, by kupić upieczoną babkę w miejscowej całodobowej piekarni Glanc. Niedaleko Liliowego Stawu, w którym odbywało się wesele, był niespodziewany pokaz fajewerków. Przystaneliśmy i popatrzyliśmy - taka sytuacja win-win ;-)
Dzień wcześniej (tj . 21.05) odebrałem rower z serwisu i niestety nie starczyło czasu na dłuższe przetestowanie - jedynie koło domu. Niemniej to, co było do zrobienia, to Rowermania zrobił. Przede wszystkim mam na myśli luzy na kołąch, przerzutki (heh, pogiąłem przednią - nie wiem jak) no i wreszcie klocki hamulcowe, które zakupiłem tutaj.
Jak można wyczytać ze strony www:
(...) Wykonane ze spiekanych kompozytów ceramiczno-metalowych. Cechują się bardzo wysokim współczynnikiem tarcia, nawet przy temperaturach przekraczających 650 st.C. Zapewniają doskonałe parametry hamowania w każdych warunkach pogodowych. Cechują się znacznie dłuższą żywotnością w porównaniu do standardowych klocków półmetalowych.
Początkowo mialem z nimi problem, bowiem szczęki były o wiele za ciasne i trzeba było rozszerzyć tłoczki a ja niestety nie miałem cierpliwości do tego typu mechaniki.
Po pracy wyskok na mała przejażdżkę po okolicznych dzielnicach Gniezna. Najpierw Dalki z odwiedzinami u psiaków z Dalkowskich Łąk a potem Skiereszewo. Teraz nastąpi krótka przerwa techniczna - rower wyląduje w serwisie.
Od samego niedzielnego poranka paliłem się na jakieś rowerowe kręcenie. Nie napiszę, że chciałem wyskoczyć z dziewczyną gościnnie do Kostrzyna na MTB ale ze względu na niepewną pogodę, daliśmy se siana. Z okien widzieliśmy, że mocno wieje - z prognozy wynikało ze jakieś 9 m/s a potem stopniowo ma się uspokoić, do akceptowalnego poziomu. Zatem przeplanowaliśmy niedzielę tak, że mogłem swobodnie wyskoczyć na rower w godzinach podwieczornych. Wcześnie przeglądałem trasy z okolic Gniezna i w oko wpadła ta, którą Kubolski wykręcił z ekipą PGN, więc postanowiłem zmierzyć z nią w odwrotnym kierunku. Krótko po starcie zauważyłem charakterystyczne chmury z przelotnymi deszczami ale chęć wykręcenia kolejnych km sprawiła, ze podjąłem walkę z tymi deszcami. I rzeczywiśćie, miejscami kropiło ale nie na tyle, żebym zmókł czy co. Najpierw Kłeczkowską, potem Żabią i Łącznicą / Błogosławionej Jolenty przekraczam Zwirki i Wigury, by potem Paczkowskiego i Spokojną dojechać do Wełnicy. No trzeba przyznać, że całkiem fajny odcinek trafił mi się. A potem za wiaduktem DK15 skręciłem w polną drogę, równoległą do wspomnianej DK15 - dalej byłem pod wrażeniem nie tylko pofałdowania terenu ale też otaczającego morza rzepaku. Az nagle pojawiłem się w Jankowie Dolnym, gdzie trzeba było powalczyć z asfaltowym podjazdem, które uwieńczyłem szybkim zjazdem wierzbiczańską serpetynką. Zacząłem szukać ciekawych singli, które uwiecznił @Sebek ale nieznajmość (jeszcze trochę :P) terenu sprawiła, ze odpuściłem i wróciłem na wgraną do navi trasę. I w ten sposób zajechałem ponownie słynną skarpę a potem przez całkiem ciekawy Rów Bystrzycki (taką nazwę wyczytałęm na tym fanpage) wyjechałem na polną drogę w stronę Wymysłowa Dolnego, by skręcić w stronę Kujawek. Nad j.Modrzym szukałem kolejnych singli ale czas naglił i podobnie jak z Wierzbiczańskim - dokładniejszą penetrację zostawię sobie na późniejszy czas. Przez Lubochnię i Szczytniki Duchowne dojeżdżam na gnieźnieński rynek, który przygotowywał się do ostatniego koncertu Afromental: Chwilę później zaliczyłem metę. ;-)
Nadal miałem problemy z rozregulowanymi przerzutkami, które padły po ostatnim wypadzie - w zasadzie nie wiem jak to się mogło stać. Niby wyregulowałem prawidłowo, to po kilku kilometrach, szlag trafił je i cała zabawa od nowa. Niemniej, nie stało to na przeszkodzie aby udać się gdzieś na wycieczkę z dziewczyną. Było słonecznie ale kruca wiał zimny wiatr - prawda, dawno nie wiało.
Najpierw lecimy na miasto załatwić kilka spraw, obserwując całe wydarzenia, jakie towarzyszyłyDniom Gniezna 2015 - Margaret, Orkiestry Dęte czy Afromental na finiszu. Tak jakby nie moje klimaty ale miło, że w stolicy Gniezna dzieją się takie akcje. Twierdziliśmy ze uciekamy do Jankowa Dolnego odpocząć od miejskiego zgiełku. Jak się okazało, można już zamawiać frytki! :D Dalej udaliśmy się na skarpę nad jeziorem Wierzbiczańskim, na której jeszcze nie byłem a celowałem od dłuższego czasu. Całkiem zacny widok był ale przeglądając archiwalne zdjęcia, to niestety obecnie jest ono zarośnięta, co utrudnia obserwację niemal całego jeziora - ten sam problem słynnego Zakrętu Śmierci nieopodal Szklarskiej Poręby. Następnie przez Wymysłowo pojechaliśmy do Trzemeszna. W ciągu dwóch godzin pogoda diametralnie zmieniła się ze wskazaniem na deszcz, więc na wszelki wypadek dziewczyna wraca autem do Gniezna a ja terenem (przez Święte i Kujawki oraz Lubochnię i Osiniec) wracam do Gniezna. Na szczęście nie było problemu z deszczem. ;-)
Od rana tradycyjnie do pracy przez Rynek i Konikowo - nic szczególnego ale przynajmniej rześkie i chłodne powietrze. Aczkolwiek chwilami był porywisty wiatr. 8 godzin w pracy minęły bardzo szybko ale bardzo owocnie, dlatego dla odmiany postanowiłem pojechać do Skorzęcina na wieczorną sjestę. - sandwich + izotonik oraz jako deser prince polo. Nie wiem, co było grane ale nie mogłem rozkręcić, strasznie męczyłem się na rowerze, zwłaszcza na leśnych odcinkach między Paskami a Skorzęcinem. Czyżby przemęczenie organizmu czy zalążek czegoś poważniejszego ? A może po prostu zmęczenie po pracy? Nie mniej odrobina ciszy w Skorzęcinie na molo zrobiła swoje; wyciszyłem się, obserwowałem pływajace łabędzie, latające samoloty zwiadowcze no i ludzi, którzy przechadzali w tamtą stronę i z powrotem. Trzeba było się ruszyć z molo i zamiast - tradycyjnie - przez Witkowo odbiłem polną dróżką do Wiekowa a stamtąd przez Ruchocinek, Mielżyn, Węgierki i Gozodowo dojechałem do domu. W Gozdowie spotkała mnie przykra niespodzianka w postaci kompletnie rozregulowanej przedniej przerzutki. Wprawdzie wcześnie zauważyłem, ze tylna źle indeksuje ale żeby przednia dała mi popalić? No cóż, z rana następnego dnia trzeba będzie się tym zająć. Ale tak czy siak, wyszła fajna trasa, z pięknym słonecznym podwieczorkiem.
W końcu pogoda wyklarowała się na tyle, ze można zacząc dojeżdżać rowerem do pracy. Zazwyczaj jeżdżę DK15 ale dla odmiany postanowiłem przypomnieć sobie trasę przez Grzybowo i Niechanowo, co było zdecydowanie dobrym pomysłem. A to dlatego, że nie miałem ochoty na sprinty ani też poruszać między blachosmrodami. Do pracy dojechałem na czas w dobrym tempie bez żadnych komplikacji. Po pracy czułem się wypompowany, to też zajechałem do dziewczyny na krótką drzemkę by potem ruszyć na miasto na małą przejażdżkę. Niby ciepło, ciepły wiaterek to jednak chmury były conajmniej straszne.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger