Dzień zapowiadał się niezywkle upalnie (ponoć ostatnia taka niedziela w sierpniu, w co zbytnio nie chciało mi wierzyć) i z tego powodu rodzice wraz ze znajomymi chcieli wybrać się gdzieś nad jezioro. Padło na Ślesin (dawno żeśmy nie byli) a korzystając z okazji, wziąłem rower i na szybko zaplanowałem trasę rowerową po nieznanym mi terenie. Jak spontan, to spontan. Po ponad godzinnej i spokojnej jezdzie, rozłożyliśmy się na jeszcze pustawej plaży i po chwili mnie tam nie było. W okolicy było niewiele skrzynek ale też zbytnio czasu nie było, stąd taki niewielki udział w keszowaniu. Skoro okazja się natrafiła i postanowiłem zdobyć pierwszą - Bunkry nad Kanałem Gopło-Warta (OP1946) - prawie by mi sie udało, gdyby nie fakt, ze owa skrzynka znajdowała się po drugiej stronie kanału. FAIL! ;) Odpuściłem i dalej śmignąłem ;] Był taki odcinek drogi, który bardzo a bardzo utrudniał jakąkolwiek jazde czyli cholernie sypki piach niczym SAHARA! dobre 2km pchania rowerka zaliczyłem a potem już było lepiej. Mijałem opuszczone i zamieszkane wioski (większość na polach, bo w końcu żniwa, c'nie?), niekiedy otwarte jeszcze sklepy. Tuż przed wlotem do Lichenia znajdowała się kolejna skrzyneczka - Leśny parking. Licheń. - OP380C, gdzie ochoczo stanąłem i mogłem obserwować ruch na trasie (takiego ruchu to chyba nie było na A2!). I w końcu trafiłem do tego Lichenia Starego, miejsca w którym grupa rzekomo światłych duchownych postanawia zbudować wielką bazylikę ku czci... właściwie nie wiem czego. No ale skoro powstała, to można podziwiać wszechobecne złote ornamenty i srebro, będącycmi dowodami ludzkiej głupoty i marnowania N-tych milionów złotych. Szczytem wszystkiego był pomnik dedykowany ofiarom katastrofy smoleńskiej, przy którym pozowały się osoby z uśmiechem - i większości to były starsze osoby. Pozostałe 2 skrzynki w Licheniu odłożyłem na później z uwagi na tłum, masakryczne kolejki a jeszcze gorsi kierowcy. Bo w końcu Licheń to nie tylko Bazylika ale także jezioro plazing. Zrobiłem na szybko zakupy w Tęczy obrałem kierunkek na Gosławicie a dalej na Bieniszew. Ten etap był chyba najlepszy w tym dniu, bowiem trasa przebiegała w otoczeniu Elektrowni Konin - Pątnów, jezior, kanału itp. Po prostu świetna, wręcz stworzona dla dwóch kółek. Spotkałem też Rowerzystę, który był ciężko doświadczony przez życie a rower to jest forma (jedna z wielu) terapii - kilkakrotnie znajdował się na dnie z powodu alkoholu. I tak trafiłem nad brzeg gocławickiego jeziora, nad ktorym znajdowała się dzika plaża pełna tłumu. Dalej to tylko do Puszczy Bieniszewskiej, gdzie zaliczylem jedną z dwóch skrzyneczek (Rezerwat "Pustelnik" - OP04B0), bo przy studni św. Barnaby był malutki tłum, który niezbyt chciał odejść a ja czas miałem naprawdę ograniczony. Dodam jeszcze ze w tej samej puszczy znajduje się klasztor Kamedułów i taka ciekawostka - zwiedzać mogą tylko Mężczyźni ;). Opuszczajac Bieniszew, pognałem do Kazimierza Biskupiego (byłem tu na początku maja) i znajac ten fragment drogi, zrezygnowałem z Pątnowa i udałem się w kierunku Kleczewa by na szagę trafić z powrotem do Ślesina.
Trasa może nie jest długa ale odbyła się w trakcie upałów - w krytycznym momencie pokazywała ponad 40*C... Uff. ;) I mimo tego, za żadne skarby nie chciało mi się kąpać w tych "czystych inaczej" jeziorach. Wszedzie zielona, pełna glon - bleh.
Niby rano miałem wystartować z Uzielem na Zaniemyśl i Śrem ale niestety odczuwałem jeszcze wczorajszy prawie-że-wypadek i odmówiłem mu. Ale za to mogłem się porządnie wyspać i jakoś inaczej zaplanować resztę dnia. Do południa w mieście, zakupiłem tylne oświetlenie na bagażnik oraz spotkałem znajomych, którzy szukali dla siebie rowerów - oczywiście mogli liczyć na moje rady.
Uziel wrócił z trasy zaniemyślskiej i miał jeszcze siłę na oprowadzenie mnie po granicach parku krajobrazowego. Spotkaliśmy się w Kostrzynie, skąd ruszylismy na północ. Piękne tereny, ze trzeba dalej przewertować ;). A po drodze mijałem Grigora z ekipą - dopiero później sie zorientowałem że to on dzięki SMSowi ;). Dude, next time niech ktoś z nas zatrzyma, ok? ;)
Odebrałem kółko z serwisu rowerowego w Gnieźnie i postanowiłem wieczorkiem pośmigać. Odwiedziłem kumpla w Miłosławiu i pogadaliśmy sobie.
W drodze powrotnej zaliczyłem niezły wypadek, z którego udało wyjść obronną ręką i kaskiem na głowie. Nie wiedząc czemu, zagapiłem się i nie zauważyłem samochodu stojącego na poboczu. W ostatniej chwili zauważyłem światła i automatycznie wybrałem lewą stronę jezdni (nikt nie jechał ufff) i po hamulcach! Zrobiłem koziołka (czułem lekkie uderzenie głową o asfalt i w tym wypadku kask uratował) i rower pokulnął do przodu.
Następnie usiadłem i automatycznie sprawdzałem, czy jestem cały. następnie popatrzyłem czy ktoś jedzie a potem zajrzalem do roweru i widze ze ciut przetarte siedzenie (sie kupi nowy na przyszły sezon), rogi straciły lakier i chyba wszystko. A autko? nic a nic. to sie nazywa fuks ;).
W okolicach Kaczanowa Panowie Inżynierowie wywożą śmigła (TIR był na estońskich blachach ;))
Uziel przyjechał do mnie a ja znów centrowałem koło. Ale skończyło sie na tym, ze w miarę podokręcałem szprychy i stwierdziłem, ze jutro gdzies z rana warsztat zaliczyć muszę. Gniezno czemu nie? :)
Krótko ale za to z kolejnym rekordem: 5100.km przekroczony :)
W końcu wziąłem sie za rower i po raz pierwszy próbowałem podkręcać szprychy i centrować - pierwsze koty za płoty ale chyba się udało. Zweryfikowałem to na trasie Września - Środa, odprowadzając siostrę do jej domu na jej nowym-uzywanym rowerze
Powrót to raczej samotność wśród ciężarówek ale jak widać, nie było tak źle ;)
Poniedziałek, zatem do pracy trza było jechać - nie było źle, optymalny czas.
Powrotem jechało się mega szybko, średnia była powyżej 31km/h a to z kolei oznaczało ze do Wrześni zajechałem dużo poniżej godziny! Super, szkoda ze przez palanta w Fiacie rozcentrowało mi się tylne koło. Z Wrześni ewakuowałem sie z pomocą Taty.
Kolejny dzień z wmordewinem w tle za mną. Tak sie zastanawiam jak długo i jak daleko pociągnę z tą jazdą pod wiatr, który w podmuchach wieje powyżej 50km/h.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger