Od samego rana było czuć nadchodzące finito Babiego Lata a tym samym koniec kręcenia "prawie na krótko". Dzisiejsza destynacja to rodzinne okolicy - ot mały standardzik - ale dla odmiany wyjątkowo późno i równie wyjątkowo w krótkim czasie. Udało się wykręcic 60 km poniżej 2 godzin, w dodatku zgarnąłem PR na stravie.
Było prawie pięknie ale im bliżej domu, tym większy strach przed deszczem. Z Poznania nadchodziły ciemne chmury A w okolicy Targowej Górki zaobserowałem smugi deszczu, zapewne nad Środą Wlkp. Na szczęście wszystko działo się w oddali, więc mogłem pozwolić sobie na wydłużenie dzisiejszego treningu o jakieś 15-20km, odbijając na Miłosław. A to z kolei dało mi możliwość poprawienia wyniku na segmencie między Miłosławiem a Wrześnią.
Tam w oddali, gdzie padają promienie słoneczne (jedyne w tej okolicy) jest rodziny dom. Mozna by rzec: Home Calling. ;-)
Nie miałem pojęcia, jaką trasą pojechać i jeszcze zdążyć na czas do pracy, zwłaszcza ze pogoda nie rozpieszczała z rana. Wybrałem sobie taką drogę, ze po przejechaniu kilometra zacząlem gorzko żałować, że nie założyłem błotników, że w ogóle po co tamtędy jechałem. No i szkoda było mi roweru, który było upierdolony piaskiem. :/
Po pracy mała szybka rundka po mieście (i chwilę poza nim). I takie pytanko. Albo jest to mgła albo już smog
No i zaczyna się poranne kręcenie kilometrów przed pracą, bo po pracy zbyt szybko zapada zmrok i nie ma czym nacieszyć oko. CO więcej, będę musiał kupić maski, bo okoliczne domostwa trują dymem z plastików, szmat etc. :/ czyli SMOG wraca.
Powrót na pieszo w towarzystwie mojej A. Na marginesie, spojrzałem na statystyki i już teraz mam najlepszy wynik w mojej rowerowej karierze. Niewiele zostało do przekroczenia magicznego 10 000km a tak wiele może się wydarzyć. ;-) To lecimy z koksem.
Ciąg dalszy pięknej jesiennej pogody i żal było siedzieć w pracy ;-) dlatego sobie przedłużyłem weeekend jeszcze o jeden dzień. Z racji domowych obowiązków, na szosę wyskoczyłem dopiero późnym popołudniem i podobnie jak dzień wcześniej, wiedziałem że powrót nastąpi w godzinach wieczornych. Dziś dla odmiany prawie seteczka ale głównym puntkem dnia były odwiedziny rodzinki nieopodal Swarzędza. I zaraz jak opuściłem Gniezno, poczułem zmęczenei po poniedziałkowym tripie (KLIK) a w dodatku przeszkadzał chłodny wiatr. O dziwo, mimo dużego ruchu na trasie do Poznania, nie było żadnych nieprzyjemności. W zamian było sporo problemów z dojazdem do celu. Niby wyrysowałem trasę na desktopie, to jednak intelygentne algorytmy chciały mnie poprowadzić przez polne i szutrowe odcinki malowniczej Doliny Cybiny.
Nie tym razem. Ale jakoś dojechałem, z niewielkim opóźnienem. Zaś powrót planowałem mniej ruchliwą trasą (bo przez Sarbinowo i Promno aż do serwisówki) ale znów sie pogubiłem (tzn. trafiłem na szutrowe odcinki, których pełno jest wokół Swarzędza) i dla swietęgo spokoju wrócilem do DW184 i obrałem jedyny słuszny kierunek. Ruch był odczuwalnie większy ale bez większych tragedii.
Przed wyjazdem, zmodyfikowałem położenie lampki tylnej - zasłoniętej przez torbę podsiodłową; zamiast na sztycy, wylądowało na tylnym widelcu z lewej strony, zaś do torby Topeaka przyczepiłem uniwersalna lampkę na klipsa z Decathlonu. Efekt jak widać - zajebisty. Trafił się też mały przypał. Dosłownie na kilometr przed Skiereszewem (obszar nie zabudowany) przedna lampka totalnie rozładowała się i byłem dosłownie w czarnej dupie. Wszak zapomniałem naładować ją w poniedziałkowy wieczór ale systuację uratowała wspomniania lampka na klips (posiadała tryb mrugający i stały zarówno czerwonego jak i białego koloru).
Zastanawialem sie, gdzie w wolny piękny poniedziałek udać się na dłuższą szosowa wyrype. Było kilka opcji ale ostatecznie wybrałem wschodnie rejony i je nazwałem Konińskimi Rubieżami, w których dawno nie byłem a wypadałoby odświeżyć pamięć. Jedynymi rzeczami , co mogło stać na przeszkodzie to wiatr i... ubiór (dylemat z sobotniej seteczki) ale z tym sobie poradziłem, zabierajac ze sobą torbę podsiodłową Topeaka. A do niej zapakowałem: kurtka, bluza, nogawki, jedzenie etc.
Wyruszyłem dużo później niż planowałem (chwilowe prace przy szosie etc) ale jak już ruszyłem, to zatrzymałem się dopiero za Trzemesznem a potem w okolicach Kleczewa.
Standardowo króciutki postój na dawnej granicy prusko-carskiej w Anastazewie.
Nieczynne wyrobiska w okolicy Kleczewa są zalewane wodą. i w przybliżeniu:
Dłuższy postój zrobiłem na stacji nieopodal Ślesina (kawa FTW!) Jak już byłem w Ślesinie, to nie sposób było zatrzymać się przy ośrodku wypoczynkowym. Do dzisiejszego celu wycieczki dzieliło raptem kilka kilometrów ale i tak z daleka było widać oczojebne złote kopuły bazyliki, potocznie zwanej licheńskim koloseum. Była okazja do chwilowej zadumy nad kilkoma ważkimi sprawami ale też podziwanie ile to kasy utopiono. I na koniec: Po drodze spojrząłem na Golgotę: Pytanie czy owa tzw. ustawa dezubekizacyjna obejmie i te napisy przy Golgocie: Niby na terenie Sanktuarium rowerem jezdzić nei mozna ale widocznie pewna grupa trzymająca władzę może to robić: Dobra. Koniec dobrego, trzeba obrać kierunke domu i szczerze powiedziawszy, byłem w czarnej dupie. I wiedziałem już wtedy, że wrócę nieprędzej jak koło 20. Wszak nie musiałem śpieszyć ale... wiecie ;-) po ciemku to nie lubie jezdzić. Powrót przebiegał przez Goclawice i Puszczę Bieniszewską ale zanim dojechałem do Gocławic, miałem do pokonania ... 3kilometrowy szutrowy odcinek, co stanowiło nielada wyzwanie dla szosy.. Dla takich widoków warto było.
W Koninie godzina szczytu była imponująca I tradycyjnie nie mogło zabraknąć zdjęcia z gocławickim titanicem Gdy uporałem się z ruchliwym odcinkiem DW264, przecinającym Puszczę Bieniszewską, reszta trasy przebiegła bardzo spokojnie. Coraz ciemniej i chłodniej
Tak właśnie ... spędziłem poniedziałkowy dzień wolny ;-)
OD samego rana było pięknie aczkolwiek chłodny wiaterek dał o sobie znać. Nie wiedziałem, w co się ubrać i co tak naprawdę ze sobą zabrać. To mnie niesamowicie wkurza w przejściowych okresach i jakby nie patrzeć, to prosta droga do złapania jakiegoś choróbska. Mniejsza o to. Dziś w planach była wizyta w rodzinne strony, zwłaszcza zobaczyć najmłoszego członka naszej rodziny - bratanka, który przyszedł na świat na początku października. A potem wizyta u rodziców, kawka, obiadek i nazad w stronę Trzemeszna.
Po drodze zajrzałem na wrzesiński rynek, gdzie trwał zlot Food Trucków; obejrzawszy tłum, odpuściłem jakąkolwiek konsumpcję Pojechałem w stronę Skorzęcina i zamiast na Bieślin odbiłem strone Jerzykowa i Ostrowitych, by dobić do 100km. Okolice jeziora Ostrowickiego W powietrzu dziesątki stad gęsi
W mediach straszyli nadjeściem huraganu Ofelia (w stylu fake news) ale na szczeście obserwuję te bardziej odpowiednie strony, które ostrzegały przed takimi tanimi sensasjami z rodu Faktów. No cóż.. ale dmuchać to dmuchało mocno - na tyle, żę miałem jechać prosto do mieszkania po pracy. Ale na szczęście ... szybko dmuchnęło z mej łepetyny . I taka ciekawostka: Kto tu złamał przepisy? Dodam ze to policyjna Insignia ;-)
Kolejny dzień z deszczem ale po wtorkowej jezdzie nie przeszkadza to tak bardzo jak kiedyś. Po pracy przez chwile nie padąło, co dało mi nadzieję na powrót do domu w cywilizowanych warunkach. Niestety. BYło gorzej niż rano :/ ale ... cóż swoje wykręciłem.
Od samego rana słońce pukało do okna sypialni, zachęcając mnie do porannej jazdy rowerem do pracy. Prognozy pogody były optymistyczne ale kurcze nie wiedziałem, jakie obuwie wziąć ze sobą. Na wszelki wypadek wziąłem właśnie te jesienno-zimowe. W ciągu dnia było ciepło, nawet bardzo - jak na ostatnie dni - i kurde po cichu zacząłem żałować, że nei wziąłem jednak lżejszych SPDków.
Po pracy było stabilnie ale nie tak pięknie a plan zakładał raczej asfaltowe odcinki. Niemniej odbiłem w stronę Jankowa Dln, próbując pobić rekord na tym segmencie ale ostatecznie nic nie wyszło. Dalej śmignąłem na Kalinę i tam spontanicznie wykręcilem w stronę Wymysłowa a dalej w stronę lasu, skutecznie osłaniajac sie przed wiatrem. Nie był to dobry pomysł z uwagi na błotne odcinki. Do Niechanowa dojechałem od strony Nowej Wsi Niechanowskiej przez Marysin i zaczęło najpierw kropić a potem padać z malutkimi przerwami. Z jednej strony byłem zły ze zaczeło padać i że do domu wrócę mokry (zastnawiałe się nad wezmawaniem pojazdu technicznego) ale z drugiej strony miałem ze sobą kurtkę i spodnie z nieprzemakalnego materiału oraz buty. W ten sposób kupiłem kolejną godzinę jazdy rowerem w deszczu. TRENING MUSI ZOSTAĆ ODBYTY! ;-)
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger