30 lat temu przyszedłem na świat jako nocny marek. Dwójka z przodu ustąpiła miejsce Trójce na kolejne 10 lat i w ramach tak zacnego wydarzenia Narzeczona sprezentowała mi sakwę podsiodłową dobrej amerykańskiej marki: Topeak Backloader 10l.
Nie kosztuje mało ale wolę mieć rzecz porządną na lata (podobnego zdania była i Ona), więc po dłuższym researchu (między Apidura a Author Sumo) zdecydowałem się na ten model. Zresztą, miałem okazję przyjrzeć tej sakwie w trakcie wyprawy na Wrocław u Grześka i byłem niemal 100% pewny, że ją chcę. Wizyta w poznańskim sklepie rowerowym (CCR) w imieninowym dniu utwierdziła mnie w przekonaniu o słuszności zakupu - zwłaszcza, ze była okazja namacalnego testu między Author Sumo a wspomnianym Topeakiem.
Zatem trzeba było ją dobrze przetestować poprzez montaż do stelaży siodełka i testy zarówno na asfalcie jak i w terenie. Jakie pierwsze wrażenia? REWELACJA. Bedac w Trzemesznie, zajechałem do Grześka na kontrolę amortyzatorów, tuż przed nadmorskim urlopem.
Zapomniałem, że w lasach możę być mokro po burzowych ulewach... efekt jest taki, ze do rodziców dojechałem mocno upierdolony w błocie ;-) Nad wrzesińskim zalewem wylano nowy asfalcik. VW Września działa z pełną parą i akurat natknąłem na popołudniową zmianę, która dojeżdżała autami, rowerami czy autobusoami do tego zacnego zakładu Powrót do Gniezna z racji zapowiadanych od paru godzin opadów deszczu pojechałem prosto do Gniezna DK15, przy czym w Żydowie odbiłem na Gębarzewo.
Plan na sobotnią wyrypę był prostu - pojechać na lody do Torunia z kolarską ekipą. Gwarantowała ona dużo większę tempo i szybkie przeloty przez mniej znane miejscowości.
OD samego rana pogoda była niepewna; sporo mgły i wilgoci wisiało w powietrzu ale w porównaniu do zeszłego tygodnia, gdy jechałem do Wrocka, było dużo cieplej. W Witkowie dołączam do ekipy i lecimy prosto na Toruń, zaliczająć najgorszy odcinek pomiędzy POwidzem a Orchowem. Nigdy więcej tamtędy jechać!.
Po 12 ruszyliśmy dalej, najpierw do LIdla, by uzupełnić płyny i zapsy a potem obrać kierunek Inowrocław, by odstawić na PKP jednego z naszych współtowarzyszy. Zapadła decyzja modyfikacji trasy powrotnej przez Mogilno i Trzemeszno.
W Trzemesznie chłopacy zrobili kolejną dłuższą przerwę a ja skończyłem dzisiejszą przygodę. Pożęgnawszy się z nimi, podjechałem do rodziców Asi, świetując udaną kolarską sobotę. O ile bałem się wysokiego tempa, o tyle byłem pozytywnie zaskoczony, że dałem radę. Nawet dawałem zmiany, na których trochę chłopacy się zmęczyli. Najważniejsze, że wszyscy dojechali do celu.
ps.: Niektórzy to nawet pociągnęli do 300km... czego im zazdroszczę :)
Tak jak w tytule, było to prawdziwe piątkowe lenistwo, gdyż od od 17:21 zaczął się urlop!!! ;-) Na rynku w Gnieźnie odbywał się uliczny teatr a w międzyczasie rozpoznałem po rowerze (biały koń zwany Feltem) Grigora - spontaniczne spotkanie najlepwsze ;-).
Okazało się, ze Asia była gdzieś na mieście, więc zamieniłem rowery i wyskoczyłem MTB po nią. W drodze powrotnej natknąłem na paradoks: na rynku odbywała sie zabawa z loterią a pod sądem trwała znana akcja społeczna, którą popieram. ALe nie bede głośno o tym tutaj pisał. Szkoda nerwów.
Plan powstał na koniec dnia pracy - w zasadzie żadna nowość. Objechać trasy z przystankiem na lody w Witkowie, które swoją drogą były pyszne. Podobnie jak w poprzednim wpisie, jechało się rewelacyjnie, co mnie cieszy. Wyjątkowo dziś żaden z kierowców nie działał na nerwy.
W końcu zrealizowałem plan, który tkwił w głowie a była nim Puszcza Zielonka i objazd drogami, częśćiowo znanymi z Bike Challenge. Pogoda fenomenalna, zaskakuje mnie pozytywnie i kręciło się naprawdę świetnie. Trochę kombinowana trasa ale z racji limitu czasowego, musiałem skrócić i jechać maksymalnie szybko DW194 do Gniezna .
Oczekiwany od dawna biketrip powyżej 200km - do Wrocławia! Pierwotnie miał być Gdańsk ale z racji zmieniających się warunków pogodowych, razem z Marcinem i Grzegorzem podjeliśmy decyzję o zmianie celu.
Poszło gładko - pełna relacja na blogu niebawem ;-) Start o 5 rano: W Niechanowie dołączył do nas Grzegorz i wspólnie jechaliśmy w stronę Pyzdr W Pyzdrach pierwszy postój a potem paredziesiat kilometrów dalej zaliczamy terenowy odcinek a potem zatrzymujemy sie przy zacnej tablicy Nastepnie musieliśmy pokonać 7kilometrowy najgorszy odcinek dróg zaczynaly sie pierwsze podjazdy i zjazdy... ogólnie było zajebiście... no prawie bo po drodze zaliczyliśmy gradobicie i zmuszeni byliśmy do postoju pod Mokrym Dębem. Z przypadkowo napotkanym Szosowcem - Adamem. Pierwsze pół godziny były takie: Potem już tak A to okolice Prababki
Reasumując było warto! ;-) wiecej komentarzy na blogu - wkrótce podam linka :)
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger