Zgodnie z urlopową tradycją nad morzem, poranny trip z limitem czasowym. Dla odmiany objechałem okolice, w których nie było mnie dawno albo wcale. Skąd znikąd deszczyk się pojawił. Na szczęście nie była to wielka chmura i po paru minutach wyruszyłem w nieznane (no prawie). Trasa przebiegała po części przy jeziorze Resko Przymorskie a potem mijałem rzeczki Błotnica i Łużanka - większość to terenowo-betowone dróżki. Z czasem zamieniły się w polne błotne odcinki i byłem cały ufajdany błotem. Zapomniałem dodać, ze było dość zimno, chyba coś koło 10*C - trochę przesada. Okolice Trzebiatowa (Gorzysławia i Robów) są pagórkowane a przy tym fotogeniczne w porannych godzinach. W Trzebiatowie już kiedys byłem, tym razem ominąłem i poleciałem w stronę Pogorzelicy; na marginesie miałem tym odcinkiem jechać w trakcie nadbałtyckiej wyprawy sakwiarskiej. DW102 tego ranka była bardzo spokojna, choć na pewnych odcinkach trwały prace drogowe (ścieżki piesze). Tuż przed Pogorzelicą odbiłem w stronę Rewala.
W Rewalu należało się przywitać z Małym Księciem i Ławką Zakochanych
Spojrzałem także na morze z klifu Po czym poleciałem w stronę Niechorza, Mrzeżyna i Dźwirzyna ostatecznie.
Póżnym popołudniem z Asią wyskoczyliśmy na kawę do pobliskiego Mrzeżyna, za którym nie przepadamy. Przywitaliśmy się z mrzeżyńskim portem, objechaliśmy do lasu i obraliśmy kierunek naszego tymczasowego domu. I tak żegnamy się z tegorocznym urlopem nad morzem.
Znów ten Colberg i postój na kawie ale zajechaliśmy do Ustronia Morskiego, gdzie podobnie jak w Kołobrzegu było wuchtę wiary. NIewiele sie zastanawiajac rozpoczelismy powrót w stronę Kołobrzegu.
Czas powrotu idealnie zbiegł z planowanym timelapse zachodzącego słonca
Na koniec poprzedniego dnia okazało się, ze zgubiłem śrubę SPD i dzisiejsza wyprawa będzie obarczona ryzykiem... sami wiecie czego ;-) Na szczęście najbliżej położony sklep rowerowy w Kołobrzegu miał .... ale za zestaw z blokami zażyczył jakieś 54zł... a w sieci za 2/3 tej ceny można było ze spokojem znaleźć.. no cóż.. Frycowe trzeba zapłacić, jednak pocieszam się, że nie musiałem tego robić w trakcie ostatniego lipcowego dnia. Wybralismy sie we trójkę (był też bratanek Asi) na kawę i lody do Colbergu.. znaczy się Kołobrzegu.
Znów to zrobiłem! Podobnie jak w zeszłym roku, tegoroczny urlop zamierzaliśmy spędzić w okolicy Kołobrzegu, więc pojawił się plan dojechania tam na rowerze. Więc do dzieła! Niestety, ani Mariusz, Grzesiek czy Uziel nie mogli wziąć udziału w wyprawie, zatem pozostało jechać mi samemu. Oczywiście, że miałem obawy, bo wyprawę SOLO sprzed dwóch lat do Gdańska, które mocno dało we znaki ale dzieki temu zyskałem spore doświadczenie w takich jednodniowych wyprawach rowerowych nad morze.
Na planowanie wyprawy nie miałem za dużo czasu, w zasadzie z pomoca mobilnej aplikacji Locus Map i dodatku Brouter (wersja webowa) wygenerowałem całkiem ciekawą trasę, którą wgrałem do Garmina i zapasowego urządzenia rejestrującego ślad. Jedyną rzeczą, która mogła zniweczyć plan, była pogoda. Synoptycy zapowiadali skwar, potężne burze wraz z ulewami a miejscami traby powietrzne zwłaszcza na Pomorzu Zachodnim, gdzie miałem właśnie być. Dlatego miałem opracowany plan awaryjny w postaci auta prawie serwisowego ;-) - na którym zamontowałem bagaz z stojakami rowerowymi.
Na szczęście nie był w ogole potrzebny, pogoda była wrecz rewelacyjna a słońce nie dokuczało przez większośc trasy. Pewnie to za sprawą frontu burzowego, które przechodziło nad Notecią zarówno w niedzielną noc (było widać z okna burzę) jak i nad ranem. Troszkę problemu było w okolicy Pily, gdzie troszkę popadało i wpadłem w poślizg na cholernych przejściach dla pieszych - nic poważniejszego się nei stało..poza moją dumą.
Przy okazji przetestowałem wersję bezplecakowej wycieczki i większość potrzebnych bagaży wrzuciłem do torby podsiodłowej, o której wspomniałem w tym wpisie.
To tak tytułem wstępu, bo większa częśc relacji będzie tradycyjnie na moim blogu, a tymczasem zapraszam do małej galerii zdjęć oraz zajrzenie na Strava (dajcie kudosy)i przejrzenie galeri zdjęć. dodatkowo podrzucilem linka do relive.cc ;-)
Cóż to za wesele było! Pogoda dała sie we znaki, długo nie pospaliśmy ale na szczęście czuliśmy się mocno zregenerowani. Na mieście finał tegorocznej konoracji, zajrzeliśmy na Plac św. Wojciecha i podjechaliśmy po samochód.
Piąteczek był mocno zaplanowany ale znalazło się okienko czasowe na przejazdzkę po okolicy. Zbliżał się front burzowy, który skutecznie zablokował mnie w jednej wsi za Kleckiem i musialem przeczekać pod dachem sklepu.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger