Dzisiejszy poranek zaskoczył mnie niespodzianką w postaci śnieżnej warstwy, która przykryła okoliczne tereny. Nabrałem ochotę na przejazdzkę po okolicy ale miałem problem z wiatrem - wg. prognozy wiało między 6 a 8 m/s. Ale słowo się rzekło i .. ruszyłem tyłek w stronę czerniejewskiego lasu. Z uzielem umówiony byłem na tamie nad Wrześnicą, skąd ruszamy przez Nowy Folwark do lasu. Nie bylo łatwo, podmuchy wiatru stale przypominały nam, jak bardzo zimno jest.
Pogoda w niedzielę dopisała w 100%, choć śniegu mogłoby być więcej, jak u Sebka czyMariusza
Wczoraj rowerowo żegnałem styczeń, to i luty przywitałem. Celem dzisiejszego tripu miał być Żerków ale po propozycji kubolsky'iego, zmieniłem na Skorzęcin, gdzie docieram wraz uzielem. Pogoda jak na luty, bardzo wiosenna więc grzechem byłoby odpuścić dzisiejsze kręcenie korbą. Tradycyjnie dojazd do Wrześni po uziela i razem zapierdalamy w stronę Witkowa - nic szczególnego się nie dzialo. W Witkowie zakupy w tesco i śmiało możemy ruszac do Skoja - o dziwo wszędzie sucho było ale na dojezdzie do OW było już błoto pośniegowe. W samym ośrodku schowaliśmy się do werandy, oczekując na przybycie gnieźnieńskiego oddziału z synem marnotrawnym na czele (kubolsky): jerzyp1956, mateuszp1999, marcingt i micor. Po krótkich rozmowach przy herbatce i kawie ruszyliśmy w stronę naszych domów - niestety pod wiatr, co wyraźnie przeszkadzało kubolsky'iemu ale to zrozumiałe bo wkońcu wraca na siodło po rocznej przerwie. Rozstaliśmy się na krzyżówce w Chłądowie. I tak na zmianę robiliśmy wymijanki, raz wolniej raz szybciej pod wiatr aż pod Wrześnią zauważamy mały korek karetkę i dwa zastępy PSP. Jak się okazało, miał miejsce groźny wypadek, który wyglądał dość makabrycznie. Zawinięty silnik pod podwodziem, przodu nie dało się rozpoznać a koło z amortyzatorem kilka metrów dalej na działce ale kierowca z PWA ponoć przeżył. Zmarzniety dojechałem do domu tuż po zachodzie słońca. U Uziela znajdziecie materiały video z testowanej przez niego kamery.
Sobotni poranek zaczął się szybko, bo od wizyty u stomatologa. Początkowo myślałem ze nici z dzisiejszego wyjazdu z powodu oblodzenia na jezdni ale im później, tym warunki były coraz lepsze poza jednym - #wmordewind.
Najwyżej pojadę wolniej ale dotrzę do celu.I tak, jako cel obrałem sobie Miąskowo.
Wyjechałem tuż po 13 z gorącą herbatą w termocie a przez dzisiejszy wiatr nie bardzo wiedziałem jak się ubrać z powodu cholernego wiatru. nie chciałem przegrzać a zarazem wyziębić, chociaż planowana trasa nie przekroczyła 50 km. Cóż zaryzykowałem.
Pierwsze kilometry dały we znaki i musiałem rozpiąć delikatnie 3 warstwy ale na postojach zapinałem pod szyje.
Za Murzynowem Kościelnym zjechałem z drogi i na skróty przez ubite / utwardzone drogi polne w stronę Chociczy i Szlachcina. Bałem się tych polnych dróg, niekiedy przykryte cienką warstwą śniegu ale podłoże solidnie zmroziło się i można było bez obaw śmigać - poza odcinkami, rozrytymi przez samochody czy ciągniki.
Wracam z powrotem na asfalt, którym ciągnę az do Nietrzanowa. Za Netrzanowem ponownie polne i leśne dukty lecz zasłonięte lasami, więc mogłem odpocząć od zimnego wiatru.
Dohechałem do DK11 / S11, długo czekałem na odpowiedni moment właczenia się do ruchu - taki to był niekończący się ciąg ciężarówek i osobówek ze Środy czy z Jarocina. Na szczęśćie z DK11 musiałem skorzystać przez kilka pierwszych minut, by potem zjechać z głownej na podporządkowaną drogę i nią dojechać do celu dzisiejszej wycieczki. Odwiedziłem Tatę i jego budkę z świeżymi sokami z jabłek i miksów. Posiedziałem kilkanaście minut i zrobiłem nazad w stronę domu inną drogą - przez las.
No i w tym lesie trochę pomyliły mi się dróżki i zamiast być bliżej domu, to bylem bliżej Orzechowa ;-) I tak właśnie trafiłem do Grójca i dalej przez Czarne Piątkowo i Starkówiec dojechałem do Winnej Góry, odwiedzić Jana Henryka Dąbrowskiego, gdzie spędził ostatnie lata życia. Do domu dotarłem jeszcze przed 17.
Dobrze jest pojezdzić po długim i męczącym tygodniu pracy.
Uziel zaproponował kawę w Skorzęcinie mimo niesprzyjającego dziś wiatru. Miałem troszku obaw właśnie z wiatrem, ponieważ z pracy wróciłem mega wymęczony ale jakoś przemogłem i ruszyłem tuż przed 20 w stronę Wrześni.
Czyste niebo, wyraźne gwiazdy no i wiejący wiatr w stronę Skorzęcina - warunki na ówczesną chwilę godne pochwały. Mimo to, nie spieszyliśmy się, mieliśmy tempo idealnie nadajaące na rozmowy. I trzeba przyznać, że dawno nie byłem rowerem w Skorzęcinie.
A w Skorzęcinie tradycyjnie pusto, aczkolwiek jezioro dość niespokojne przez ten cały wiatr. Odjechaliśmy w stronę domków, gdzie "ugościliśmy się" na werandzie i rozpoczeliśmy wieczorną sjestę.Powrót nie należał do przyjemnych, bowiem przez niemal cały czas było pod wiatr, który miejscami wiał powyżej 7 m/s. Wyluzowaliśmy tempo, które mieściło w przedziale 17-20 km/h, bowiem nie było sensu walczyć z wiatrem. Ot.
Do domu zawitałem tuż przed 1AM.
WIelka Sobota to bardzo roboczy a do tego dzisiejsza pogoda bardzo kusila na nieco duższ wycieczkę rowerowa. (Nie)stety mialem kilka spraw na mieście do zalatwienia oraz wyjazd do kosciola ze święconka - ot taka mala i piekna tradycja. Kilka dni wcześniej umówilem sie z Marcinem i ekipa na spotkanie w Czerniejewie w sprawie wspólnej górskiej wyprawy w ramach dlugiego weekendu majowego.
Zgodnie z zapowiedziami, na otwartym terenie szalal niesamowity wmordewind, tak bardzo, ze na polach można bylo zaobserwować pustynna burzę. Jadac po wiatr, masz dosyć, wiejacy z boku to spycha albo do srodka albo z drogi ale najlepszy wariant to oczywiscie w plecy, z którego mialem przyjemność skorzystać w drodze powrotnej.
Do Czerniejewa dojezdzam na czas, przywitalem z ekipa BS, po czym od razu przedstawilem swoj plan dzialania. Po ustaleniu kilku szczegolow ruszylismy najpierw nad babskie jeziora by potem ... bocznymi drogami dostrzeć blizej Gniezna.
Zostawilem ekipę na Wenecji, gnajac w kierunku Wierzbican ale po rozmowie tel z J. stwierdzilem, ze nie ma co wydluzac trasę i najlepiej bedzie jak sie udam w stronę Wrześni - tradycyjna trasa przez Niechanowo i Wódki. Dziś niepokoił mnie fakt gubienia przez Garmina sygnałów GPS. Pierwsza myśl to "Wojna?!"
OStatnio pogoda nie nastraja mnie do jazdy rowerem po pracy ale trzeba było jakoś przemóc. Uziel początkowo zaproponował mi standardowy Trójkąt: Września - Czerniejewo - Nekla ale niestety nie wyrobiłem czasowo. Stąd zaproponowałem, zeby po mnie wyjechał a ja go odprowadzę do Wrześni.
Przy okazji testowałem nowy nabytek z Biedronki: lampkę czołowkową o mocy diody 3W. Ki mojemu zaskoczeniu, dioda (cree) świeci naprawdę mocno i raczej nie przegrzewa. No i w koncu 16zł zainwestowane ;) Trzeba przyznać, że dzisiejsza noc jest bardzo ciepła, aczkolwiek wmordewind daje we znaki.
Uziel w połdunie zaproponował wypad do Skoja - jakże inaczej ;-) - ale dopiero wieczorem bo prognoza pogody przewidywała opady deszczu. I rzeczywiście troszkę się rozpadało ale koniec konców udało się wyjść na rower. Przedtem uzgodniliśmy ze wypijemy sobie po herbatce na molo - z okazji zbliżających się swiąt Bożego Narodzenia.
I tak od słowa do słowa, po 17 pojawiłem się po niego i wspólnei udaliśmy się w stronę Skoja. Przy okazji przyjrzałęm się jego nowej zabawce, która zrobiła ogromne wrażenie na mnie. Na wysokości Gorzykowa musieliśmy mentalnei przygotować się na ewentualny atak wściekłych psów z gospodarstw, z którymi mieliśmy do czynienia w sierpniu ale tym razem udało się uniknąć konfrontacji z nimi.
I tak o to po 18 zagościliśmy na molo w Skoju, gdzie panowała totalna ciemność a szum wody potęgował strach. W trakcie ceremoniału picia herbaty z termosu pod pobliski dom wypoczynkowy podjechała fura; początkowo mysleliśmy ze to jakaś ochrona a jednak była to grupa młodzieży z latarkami... Im dłużej staliśmy, tym dupska i palce stawały się lodowate. Droga powrotna była ciężka, wmordewind szalał i nie dawał spokoju.
We Wrześni pozwoliłem sobie na krótką sesję świątecznej Wrześni.
I tak przed 22 dobiłem do domu.Głód rowerowy zwiększa się z każdym dniem, mimo ze biegam i chodzę na spinning - cykloza prawda?
Heja. Wróciłem po długiej przerwie, spowodowanej większą aktywnością biurową no i ogólnie panującą ciemnością zza oknem. Czasu za dużo nie mam, bo ciągle coś wypada a to nadgodziny a to dodatkowa praca itp. NIby grudniowy standard ale za to pochwalę się nowością. Do rzeczy. W sobotę postanowiłem skoczyć na jakąś małą rundkę po okolicy ale nie wiedziałem za bardzo dokąd sie to udać. Szybkie rozeznanie i wybrałem Czeszewo i nadwarciańskie towarzystwo aż do samych Pyzdr. Pogoda byłą stabilna, jedynie przeszkadzał wmordewind.
A na kierownicy zmiana nawigatora, wypożyczonego latem GPS Garmin eTrex Legend zastąpił nieco młodsza siostra Dakota 2 - taki sam ma Uziel75. Do tego, mając na uwadze opinie MarcinGT i Uziela, dokupiłem dedykowany uchwyt firmy Ram Mounts ( taki + taki ). Na pierwszy rzut oka wydawało się to za wielkie ale po zmontowaniu w całość i przetestowaniu stwierdziłem ze na mniejszych dziurach (polskie drogi) uchwyt zachowuje sie zaskakująco świetnie. Zobaczymy, jak się sprawdzi w nieco trudniejszych chwilach.
Poza tym "popsułen" SGS3 wgrywając custom roma i dzięki temu mogłem przetestować aparat, znany z nexusa 5, który posiada Photosphere. Co to jest? zwizualizuję to odpowiednimi zdjęciami
Z takich luźniejszych zmian to... zacząłem biegać regularnie - nie ma szału ale ... jest progres, który możecie zaobserować na endomondo no i od października uprawiam spinning, który początkowo był ciężki do przetrawienia ale z każdym spotkaniem czuję coraz większą radochę i też większy głód rowerowy..
Katar nie dawal mi żyć, więc musialem z niedzilnego planu (10.11) zrezygnować. Za to w Święto Niepodleglości nie moglem odmówić zarówno przejazdki jak i rogala marcińskiego. I tak wyszlo, ze z Uzielem pojechaliśmy (tradycyjnie) do Skoja zamiast do Poznania.
Tempo bylo spacerowoe, niekiedy wyrywalem sie do przodu, zeby sie rozgrzac - bylo dość chlodno i wial nieprzyjemny wiatr, co odczulismy na molo w Skoju. W Witkowie obowiazkowo stanelismy przy sklepie, zeby sobie kupic rogala, by po paru minutach zajadać go na wspomnianym wczesniej molo.
w polowie drogi do Skoja Uziel daje znać, ze sciga nas jakas grupa rowerowa - trudno ocenic czy to jakas sekcja kolarska czy moze goscie z Gniezna ;-). Jak sie potem okazalo, 3 facetów jechali wlasnie z Wrześni ale cos za bardzo rozmowni nie byli. W międyczasie wyciagnalem z plecaka flage Polski i zawiesilem na kierze, by uczcić - na swój sposób - pamięc tych, którzy przelali krew za Ojczyznę.
Musialem szybko zwinac, bo czulem, ze powoli tracę cieplo przez ten caly odpoczynek. Objechaliśmy teren ośrodka, porobilismy kilka zdjec i trzeba bylo zwiac. W Skorzecinie (wieś) stanelismy przy koniach, ktore nie byly skore do nawiazania nowych kontaktów. Powrót do domu przebiegal pod dyktando wmordewindu ale jakos sie krecilo do przodu.
Z prognozy pogody wynikało, że niedziela ma być bardzo ciepła i słoneczna a w planach było kolejne podejście z objazdem wokół jeziora powidzkiego, do którego miało dojść wczoraj ale z wiadomych powodów nie udało się zrealizować. Tym razem było świetnie, poznaliśmy fajną rowerzystkę a moja lewa ręka w wyniku kolizji (pstt) nabrała koloru fioletowego ;-)
Ledwo wyjechałem z domu, już wiedziałem, ze jazda w jedną stronę będzie mordercza. Uziel dał do zrozumienia, ze ma wiać z prędkością 4-5 m/s, niezbyt to mnie ucieszyło ale powoli do przodu - w końcu nie takie rzeczy przeżyło się.
Nawigatorem był Uziel i to za nim jechałem (w końcu jakaś osłona przed wiatrem była), prowadził przez mniejsze lub większe wsie. Na prostej drodze w Ruchocinie zauważyliśmy jakiś nieznany obiekt zielono-czarny i pierwsza myśl jaka przyszła: Rowerzyst(k)a? W ten sposób poznaliśmy Karolinę z naszego miasta, której potowarzyszyliśmy aż do Przybrodzina. W Wiekowie przetestowałem (po raz kolejny) przednie koło - test zaliczony pozytywnie, czego nie moża powiedzieć o lewej dłoni. A stało się tak ze Karolinie koło wpadło w szparę szynową i... wywróciła się - całe szczęscie wszyscy przeżyli, łącznie z kołami ale Uziel miał lekką radochę :P
Dalej droga przebiegła bez żadnych niespodzianek. W Przybrodzinie trio się rozpada - wymiana kontaktów i takie tam pierdołki. Lecimy dalej w kierunku Wylatkowa, gdzie poprzednim razem przejezdzaliśmy. Błądzenie po okolicznym lesie zajęło nam dłuższą chwilę ale kesz został odznaleziony i tu zrobiliśmy mały odpoczynek. Parenaście metrów dalej widzimy fajny pałac z kamieni, wzbudza we mnie zdumienie a zarazem WTF, skąd się on tu wziął?
Pareset metrów dalej zatrzymujemy się przy opuszczonym i już zniszczonym gospodarstwie domowym, podobnym do marzelewskich zabudowań.
Po krotkiej sesji, wracamy do Przybordzina, by potem fatalną drogą (nie wiem co gorsze by było: piachy pustynne czy droga w stylu sera szwajcarskiego) dostrzeć do kolejnego celu dzisiejszej wycieczki - Anastazewa. Trochę mieszają się mi drogi, bo do Anastazewa zazwyczaj jechałem od strony Ostrowa i zawsze trafiałem na najpiękniejszą plażę, położoną nad jeziorem powidzkim - była to dla mnie nowość. I to jaka! Trochę zboczyliśmy z trasy, by dojechać nad dziką plażę i w końcu zrobić kolejną przerwę. Woda jest już nieco zimniejsza, czuć ze jesień is comming ale ze spokojem można było wymoczyć nogi i obmyć twarz. Chwilę później pojawia się łabędź - nomen omen strażnik powidzkiego jeziora. NIe miał złych zamiarów ale nie był zbytnio zadowolony z naszej obecności. Niestety Uziel nie miał chlebowego hajsu, żeby zaspokoić potrzeby strażnika.
Cóż trzeba było pożegnać naszego łabędziego przyjaciela i ruszyć dalej, tym razem do Kosewa przez Lipnicę, gdzie napadłem na sklep i uzupełniłem zapasy na dalszą, powrotną drogę. Przez Giewartów, Niezgodę i Polanowo, ponownie zawitaliśmy do Powidza, zamykając tym samym ładne kółeczko wokół jeziora. Uziel zadaje mi pytanie, czy coś w tych izotonikach miałem, bo zapierdalam za szybko, zwłaszcza na podjazdach i zjazdach.
We Wrześni zjawiliśmy się tuż po zachodzie słońca. Zacna wycieczka.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger