Poprzednia przejazdzka rowerowa pozostawiła niesmak i po naradzie z A. postanowiłem "wyskoczyć" na 100km. Nie wiedziałem w którą stronę; brałem pod uwagę albo Mielno albo Dziwnów. Rano wstałem, ogarnąłem sniadanie i wyruszyłem w stronę Dziwnowa, bo odniosłem wrażenie, ze wiele ominąlem w trakcie ubiegłorocznej wędrówki po Wybrzeżu.
Tym razem było inaczej, pozbawiony zbednych bagaży (sakwy) mogłem po prostu zapierdalać.
I dojechałem do Celu:
Krótki odpoczynek się należy ;-) Wspomnę o o singletracku między Dziwnówkiem a Dziwnowem, które jest niby ścieżką rowerową ale jakże bardzo pomysłową! rowy i rowy! Polecam
W drodze walnąłkem sobie Selfie:
Na koniec warte polecenia jest część R10 między Łukęcinem a Dziwnówkiem - trasa alternatywna do DW102 ale jakżę spokojniejsza i miejscami piaszczysta.
Wiele pozytywnych opinii słyszałem o singletracku pod Smrkem jak również o Izerach, położonych na granicy polsko-czeskiej. Tak się złożyło, że kilku zaprzyjaźnionych i zapalonych górali z Wielkopolski zaplanowało dwudniowy wypad, właśnie tam. Nie mogłem odmówić bycia po raz kolejny na górskich szlakach.
Pierwszy dzień to było zwiedzanie Izerów i Karkonoszy, gdzie zaliczyliśmy kilka tysięczników :)
A. zaprosiła mnie na rajd rowerowy po gminie Trzemeszno , w którym udział bierze jej chrześniak, więc wcześnie rano leciałem z Gniezna przez Lubochnię i Kujawki by do Trzema dostrzeć przez Święte - całkiem fajny teren.
A w imprezie wzięło udział 60 osób w różnym wieku, którzy pokonali trasę od parku “Baba” przez Miaty, Miatki, Gaj, Bieślin i Zieleń. Punktem docelowym było Gospodarstwo Agroturystyczne “Dom Stara Chata” u państwa Danuty i Jerzego Semrau w Popielewie. Wcinaliśmy kiełbaski, panie postarały się o picie i słodkości dla wszystkich. Całkiem fajna i spokojna impreza.
Po obiedzie zdecydowaliśmy się uciec do Skoja, tym razem A. dojedzie autem a ja rowerem i tutaj zmieniłem troszkę trasę, żeby zaliczyć taki mały objazd po okolicznych jeziorkach i zapoznać się z lokalnymi trasami, ktorych dotychczas nie miałem okazji poznać.
I tak oto najpier pojechałem nad Popielewskie:
by polnymi drogami dojechać nad Szydłowskie:
Następnie szybkim zjazdem po piachu znalazłem się w okolicach jeziora Kamienieckiego:
Potem obrałem kierunek Skorzęcin, zaliczając po kolei mniejsze większe jeziora i pagórki
Za Skurbaczewem zacząłem sobie pluć w brodę i na innych, ponieważ sporo ludzi wracało ze Skorzęcina, generując kupe piaskowego dymu. Istna Sahara, dobrze ze w samym Skoju było luźniej, dużo spokojniej.
Do Gniezna bez żadnych kombinacji wróciłem przez Piaski i Lubochnę.
Niedziela od samego rana zapowiadała się ślicznie, dlatego też postanowiłem wybrać się rowerem do A. ale przedtem zadzwonił do mnie Jasiu z pytaniem czy przejchałbym się do Skoja. I tak oto wspólnie wczesnym przedpołudniem udaliśmy do Skoja, by potem lasami dojechać do Trzemeszna przez Bieślin.
Sobota zapowiedziała się wręcz upalna, dlatego nie mogłem nigdzie nie jechać i zgodziłem się na propozycję Uziela - wypad do Poznania. I tak po 15 pojawił się u mnie i wspólnie podążaliśmy w stronę Poznania przez Targową Górkę, Gułtowy i Gowarzewo - ot taka standardowa trasa.
W trakcie pedałowania stwierdziłem, ze z chęcią bym napił się dobrej kawy, choćby z McDrive'a. Jedyną odpowiedzią była Galeria Malta, pod którą podjechaliśmy i zrobiliśmy dłuższy odpoczynek. Po odczekaniu kolejki na górze, wziąłem to, co trzeba i rozłozylismy sie na trawce - oj było ciężko ruszyć dupska ;).
Ale w koncu trzeba było ruszyć w drogę powrotną i wybrałem mój ulubiony wariant: przez Swarzędz, Promno i Pobiedziska. W sumie bardzo lajtowa sobota.
WIelka Sobota to bardzo roboczy a do tego dzisiejsza pogoda bardzo kusila na nieco duższ wycieczkę rowerowa. (Nie)stety mialem kilka spraw na mieście do zalatwienia oraz wyjazd do kosciola ze święconka - ot taka mala i piekna tradycja. Kilka dni wcześniej umówilem sie z Marcinem i ekipa na spotkanie w Czerniejewie w sprawie wspólnej górskiej wyprawy w ramach dlugiego weekendu majowego.
Zgodnie z zapowiedziami, na otwartym terenie szalal niesamowity wmordewind, tak bardzo, ze na polach można bylo zaobserwować pustynna burzę. Jadac po wiatr, masz dosyć, wiejacy z boku to spycha albo do srodka albo z drogi ale najlepszy wariant to oczywiscie w plecy, z którego mialem przyjemność skorzystać w drodze powrotnej.
Do Czerniejewa dojezdzam na czas, przywitalem z ekipa BS, po czym od razu przedstawilem swoj plan dzialania. Po ustaleniu kilku szczegolow ruszylismy najpierw nad babskie jeziora by potem ... bocznymi drogami dostrzeć blizej Gniezna.
Zostawilem ekipę na Wenecji, gnajac w kierunku Wierzbican ale po rozmowie tel z J. stwierdzilem, ze nie ma co wydluzac trasę i najlepiej bedzie jak sie udam w stronę Wrześni - tradycyjna trasa przez Niechanowo i Wódki. Dziś niepokoił mnie fakt gubienia przez Garmina sygnałów GPS. Pierwsza myśl to "Wojna?!"
Kilka dni wcześniej Mikadarek zaproponowa wspólny objazd po ringu wrzesińskim (dookoa powiatu wrzesińśkiego). Oczywiście, nie mogłem odmówić gdyż: po pierwsze jestem autorem trasy a po drugie ostatni raz byl jakos 2 lata temu. Ustalilsmy start maratonu w Winnej Gorzej tuż po 8. Prognoza pogody sprzyjala nam, choc od samego rana bylo czuc wyraźnie przymrozek a to z kolei oznaczalo dylemat: jak sie ubrać?!. Na wszelki wypadek przygotowalem termos z goraca herbata, kilka kanapek na droge no i batoniki.
Wyjechalem troche za pozno z domu, z wyrzutami sumenia zapieprzalem tak, ze dojezdzajac na miejsce spotkania parowalo ze mnie no ale dalem rade ;-). Mikadarek w krótkich gaciach a Kkkrajek ubrany na cebulkę, czyli nie bylo najgorzej ze mna. Po przywitaniu i krótkich rozmowach ruszylismy w stronę Nekielki przez Murzynowo Koscielne, Bardo i Targowa Gorke - troszke inaczej niz to sobie wyobrazalem. W Raclawkach do naszego trio nieoczekiwanie dolaczyl owczarek, majacy wielka ochote na nasza wycieczke ale niestety - wlasciciel nie byl zwolennikiem takiej wycieczki ;)
Tempo bylo spokojne, wymienialismy z spotrzezeniami nt rowerów i tak wlasnie trafilismy na nekielski rynek, by potem po przekroczeni DK92 udać się w stronę wspomnianej już Nekielki. Poruszalismy się czerwonym szlakiem rowerowym, należacym do szlaku "Śladami osadnictwa olęderskiego" na terenie gminy Nekla - wielokrotne wspominalem na bikelogu. Zatrzymalismy sie pod charakteystycznym kosciolkiem, strzelismy fotkę i smignelismy dalej w las, w stronę babskich jezior. Z racji kiepskiej jakości zapisanego wcześniej śladu GPS, nad j.Baba zastanawialismy się, któredy udać i dróżkę wybralem tak na czuja, jak sie potem okazalo - z powodzeniem, bo trafilismy na singielki brzegiem jezior, lawirujac pomiedzy wedkarzami. I tak oto znalezlismy sie w Jeziercach, gdzie urzadzilismy pierwsza dluzsza przerwe
Przed nami Czerniejewo (postój przy Biedronce ) a za nim dluga szosowa trasa w stronę Zagórowa, co oznaczalo jedno: można popierdalać ;). I tak rzeczywiście bylo, co więcej nikt na tempo ok. 30km/h nie narzekal. Za mostem w Ladzie nad Warta zrobilismy kolejna przerwe, poniewaz nadszedl ten moment zeby wrzucic kurtke do plecaka - ledwo sie zmiescilo ;-). Parę kilometrów dalej, w Zagórowie przetestowalem napoj BCAA firmy activelab - chcialem sie przekonac na ile to dobre jest. PO wyjezdzie z miasta okazalo sie, ze mamy do czynienia z chlodnym wmordewindem, co spotkalo sie z dezaprobata wszystkich z nas, tym bardziej ze przed nami piaszczysty etap :/. Z racji mojego niespodiewanego kryzysu zrobilismy regenracyjny postoj przy Chatce Ornitologa - zaprzyjaznilismy sie z Lessie, u której amputowano tylna lapkę ale byla bardzo dzielna i niezwykle sprawna :)
Jadac dalej chlopacy wspominali ich zeszloroczna wycieczke, zwlaszcza etap po wale, ktory byl niedostepny ze wzgledu na wysoki poziom Warty - pobliskie laki czy drozki byly zalane. Tym razem nam sie poszczescilo, choc nie bylo latwo, to spokojnym ale konkretnym tempem pokonujemy kolejne kilometry po nadwarcianskich walach, cieszac sie unikalna przyroda okolic Pyzdr i Zagorowa. Po zdobyciu Pyzdr udajemy sie asfaltem do Nowej Wsi Podgornej, gdzie niestety zastajemy nieczynny prom i podjelismy decyzje ze do Orzechowa pojedziemy po wale przez Czeszewo. Przy tamtejszym moscie kolejowym żegnamy Mikadarka a sami przez krotka chwile odpoczywamy i powolnym tempem wracamy do Miloslawia przez las - a tam piach - jak to okreslil Mikadarek "bylo na tyle dobrze, ze nie chujowo".
Z Kkkrajkiem zegnam naprzeciwko browaru Fortuna i dalej smigam nieco szybszym tempem w stronę domu, mijajac po drodze - prawdopodobnie - Romulusa z papieroskiem ;-).
Mimo chlodu z rana, zimnego przeszkadzajacego wmordewindu, wycieczka sie w 100% udala. Dobrze jest wrócić na trase po 2 latach, zeby sprawdzić czy jest różnica miedzy trekkingiem a mtb - bez porównania, czyż nie? W dodatku narodzil mi sie pewien pomysl, ktorego realizacje juz rozpoczalem. Takze Dzieki panowie za towarzystwo i do nastepnego ringu. Tak, mysle o poznanskim ;-)
Trasa wycieczki:
Z okazji astronomicznej wiosny, postanowiłem wyskoczyć na rower zaraz po pracy, bowiem warunki pogodowe sprzyjały uprawianiu jakiegokolwiek czynności poza domem. Do tego chciałem potowarzyszyć Uzielowi w pobicu 2000.kilometra w tym roku i to w pierwszym kwartale. Plan był prosty: jechać do Skoja a potem na trójkąt Września - Czerniejewo - Nekla.
Cały wyjazd można podzielić na 3 etapy. Pierwszy z nich to gonitwa za lisem - Uzielem, któremu wyraźnie się spieszyło. Nie było łatwo, poniewaz on rozgrzany na max a ja dopiero zacząłem a mimo to bylem po paru km totalnie mokry. Byłem pod wrażeniem ze tyle ludzi wyszło na ulicy, zaczęło biegać w krótkich spodenkach no i w końcu liczba batmanów na rowerze systematycznie wzrasta. Średnia prędkość nie spadała poniżej 26.5km/h ale miałem go w zasięgu mojego wzroku (dzięki jego migającym oświetleniom)
Etap 2. Dopadłem Uziela za Stanisławowem i od tego momentu wspólnie podążyliśmy w stronę Witkowa a dalej do Skorzęcina - tempo wyrównane, więc jechało się bardzo dobrze. W WItkowie odbilismy na chwilę do Tesco na drobne zakupy a potem prosto do Skoja. W miedzyczasie zauwazyliśmy latające jednostki na niebie należące do jednostki wojskowej w Powidzu, co dało mi do myślenia na temat realnej wojny tuż za wschodnią granicą. W Skorzęcinie było dość spokojnie, raptem kilku spacerowiczów, krótki odpoczynek i wypiłem Olimpa, ponieważ jeszcze kilkanaście km przed nami. I w końcu założyłem biedronkową czołówkę z której jestem dumny oraz ubrałem sięcieplej, bo czułem chłód nadchodzącej nocy. W Witkowie na podjezdzie włączyłem wyższy bieg i zacząłem doganiać auto, co Uziel skomentował tak: "Jesteś świrem, nie? Żeby dogonić auto na podjezdzie".
Do Wrześni powrót raczej spokojny, wpadliśmy pod paczkomat, gdzie czekały nowe akumulatorki dla Uziela i wzdłuż Wrześnicy, zalewem dotarliśmy do szosy czerniejewskiej. I tutaj się zaczął 3.etap, najbardziej mroczny z użyciem naszych oświetleniowych zabawek. Las tak cudownie ciągnął i ciągnął, ze konca w tym ciemnym tunelu nie było. W Czerniejewie był krótki postój z racji zmiany mocy w moich latarkach, by potem atakować kolejny leśny etap za Czerniejewem. Potem tylko Nekla, Września i ... dom tuż przed 1AM.
Tak, w ten sposób uczciliśmy pierwszy dzień wiosny zarówno astronomicznej jak i kalendarzowej :).
Ostatnie dni nie byly dla mnie dosc przyjemne, poniewaz walczylem z jelitowka i ogolnym oslabieniem. Stad moja ponad tygodniowa absensja. Niemniej, gdy poczulem sie na tyle dobrze, postanowilem w koncu oddac GPS, ktory pozyczylem w zeszlym roku, przy okazji też spotkac sie z znajoma Uziela - z Ania.
Wyjazd zaplanowalismy cos po 10, na drodze sredzkiej i stamtad przez Targowa Górke i Giecz udalismy sie w stronę Poznania. To standardowa trasa, bardziej bezpieczna i nudna ale pewna. Poczatkowo coś nie teges z pogoda bylo, poniewaz poranek byl bardzo nieprzyjemny i mglisty ale z godziny na godzine juz bylo tylko lepiej, tak jakos rześko.
Przed Malta urzadzilismy tradycyjny postój na posilek i krotka narade, co dalej zrobic. Poznanska kolezanka coś kombinowala a ja skontaktowalem sie z koordynatorka trail.pl w srpawie tego sprzecika. Przejezdzamy obok Galerii Malta, by 2 ulice dalej oddac sprzet (jaki luz sie zrobil ;-) no i cofnelismy sie pod Galerie, celem uzupelnienia prowiantu i spotkania z Ania, z która zaś udalismy na mala posiadowe w cieplutkim sloncu.
Zrobilo sie dość późnawo, trzeba bylo zebrac się i ruszyć dupsko. Pożegnawszy z Ania, ruszylismy traktem kórnickim (?) w stronę M1 by stamtad odbić na Kobyle Pole i wrócić do domu przez Szczepankowo, Tulce, Gowarzewo i Kostrzyn (DK92). Wieczór mial należeć do Skorzęcina ale z uwagi na zmęczenie i zatrucie tlenowe, odpuścilismy temat.
Piotras kilka dni temu zapronowal wycieczke na Osowa Gore w Mosinie, na co przystalem, pod warunkiem ze nie bedzie deszczów. Oprocz mnie jechali takze: Grigor, Jerry i Micor.
Punktem mojego spotkania z reszta ekipy stal sie praking lesny przy Stawach Browarnych na Kobylupolu (tak ustalilem telefonicznie z Grigorem). Planowalem wyjazd tuz po 7AM ale jakos mialem ciezkie nogi i praktycznie przed 8 opuscilem posiadlosc i udalem sie w strone Poznania trasa alternatywna do DK92. Poczatkowo nie moglem sie rozgrzac ale potem juz lecialem, idealnie pod wiatr. Dwie godziny pozniej znalazlem sie w punkcie spotkan ale chlopaków nie bylo - po telefonie od Grigora, postanowilem zajac sie poranna sjesta ;-). Trzeba przyznac, ze teren podpoznanskich Kobyle Pola / Antoninek nalezy do sportowców, którzy biegali w single lub w grupie. Nie brakowalo smialkow w krótkich gatkach i rękawkach - brrr ;)
Pogoda rzeczywiscie dopisala od samego rana, mimo chlodnego ale niezbyt porywnego wiatru. 20 minut pozniej ekipa zjawila sie i udalismy w stronę Malty, gdzie zrobilismy pamiatkowa fotke a nastepnie przez doslownie chwilę musielismy zachowwywac sie jak miejscy cykliści.
A gdy zjezdzalismy z mostu Rocha w stronę Mostu Jadwigi, rozpoczynalismy jazdę Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym w stronę Puszczykowa (zupelnie inaczej, bo zazwyczaj atakowalem od strony poludniowej)
Co mnie zaskoczylo, to fakt, ze NSR byl w 99% suchy, co niezwykle rzadko sie zdarza o tej porze roku. Byly numery, korzenie, smiechów no i pozyttywnych wrażen. Na Osowa Gore podjezdzalismy z innej strony, od strony Szosy Poznanskiej, nieco dluzszy podjazd w porównaniu z ulica podżegowska / Spacerowa. No i na tam zrobilismy dluzszy odpoczynek na sjeste nr 2 i zdjecia z punktu widokowego. - nie bylo tragicznie z widocznościa.
Po przerwie ustalilsmy ze jedziemy w strone Rogalina a potem rozdzielamy się. Na miejscu okazalo sie, ze wstep na teren, gdzie znajduje sie palac, zostal zamkniety ze wzgledu na remont ewelacji przypalacowych użytkowcych budynków (stajnie itp) oraz zostal rozkopany trawnik. Pare kilometrow dalej, niedaleko kornika rozstalem sie z ekipa BS i dalej trzeba bylo jechac samotnie. Najpierw McDonalds - burger + kawa, bo spiaco - potem na Prowent, spotkac sie z Wislawa Szymborska i jej kotem a dale pognalem do Zaniemysla.
Wydawaloby się, ze wiatr wiejacy z poludniowego zachodu bedzie dla mnie blogoslawienstwem. nic bardziej mylnego poniewaz na wysokosci przezylem powazny kryzys energetyczny, co ode mnie wymagalo chwilowego odpoczynku i ponowej rozgrzewki mięsni. I koniec koncow, trafilem do domu caly i zdrów, z prawie 140km na Garniaku.
Panowie, dzieki za towarzystwo!
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger