Wtorkowy poranek, choć bardzo słoneczny, to okazał się chłodnym - na tyle, że musiałem założyć bluzę zamiast rękawek. Do pracy pojechałem klasyczną drogą przez Grzybowo i Niechanowo.
Po pracy byłem zmęczony i nie miałem ochoty na jakieś dłuższe przejażdżki ale skoro wracałem rowerem do mieszkania, to postanowiłem odwiedzić podmiejskie dróżki. Tak jakoś zeszło, że trafiłem na pole, przylegajacej do Wełnianki (aka Strugi Gnieźnieńskiej) - niestety pech chciał, ze trafiłem na ślepą uliczkę w postaci ogrodzonych działek na Winiarach? Nie wiem, ale w końcu trafiłem do pobliskiego Pyszczynka, z którego było widać postępując budowę obwodnicy S5 a ja objechałem częściowo jezioro. I wróciłem z powrotem do miasta.
I znów cholerny wmordewind dał się we znaki i to nie byle jaki. Miejscami hulał po 7 - 8 m/s, toć była nierówna walka, z czasem pomagał ale ostatecznie musiałem pomęczyć jadąc pod wiatr. Koniec konców - poszło w mięśnie. To, czego się obawiałem, to kontuzji lewego kolana, o którym wspomniałem w poprzedniej notce. O ile lewe nie bolało, to prawe kurde zaczeło upominać o sobie - zwariuję ;-). No ale mając prawie 3h wolnego czasu, postanowiłem uciec do lasu - tym razem na Dębówiec i dalej na północ w stronę Gościeszyna. Częściowo była to trasa Winter race a częściowo z okazji Dnia Kobiet. W Długim Brodzie (dziwna nazwa ;-) skręciłem na utwardzoną droge, dostępną tylko dla Straży Leśnej ( przez chwilę wahałem się ale w koncu rower to nie samochód ) i tak leciałem w stronę Ganiny.
Kolejny cel to był segment Wierzbiczany sepretyna położony przy jeziorze Byczek i przeplywająca rzeczką Wełnianka. Musialem poprawić wynik i .. udalo się ;-). Dalej tradycyjny objazd jeziora Wierzbiczańskiego i Modrze.
Zrobiłem sobie dzień przerwy od roweru, zresztą pogoda była jakaś licha, więc nic straconego. Dla odmiany planowałem wyruszyć wcześniej do pracy dużo wczesniej i np. pojechać do Skorzęcina. Niestety za późno wstałem i pognalem tylko do Witkowa a stamtąd przez Folwar, Trzuskołoń i Kędzierzyn do pracy. Pogoda dopisała, jedynie było ciut chłodno.
Po pracy spotkanie z dziewczyną i spacerek po mieście - w miedzyczasie spotkałem Mariusza i chwilę pogadaliśmy. Potem standardowo do domu przez Czerniejewo ale z odbiciem na Wrześnię.
We Wrześni nic szczegolnego się nei działo, nad zalewem mnóstwo robali więc za długo nie zagościłem.
Po czterech dniach przerwy i odebraniu roweru z serwisu mogłem wreszcie pokręcić korbą - nie bez znaczenia był fakt znacznej poprawej pogody. To też wstałem wcześniej niż zwykle i ruszyłem przez Grzybowo, Wódki i Niechanowo do Gniezna. Początkowo jechałem na długo ubrany ale nie na długo, w końcu dojechałem do firmy na krótko.
Wieczorem spontanicznie - za namową A. - udaliśmy się na wycieczkę do Witkowa, by kupić upieczoną babkę w miejscowej całodobowej piekarni Glanc. Niedaleko Liliowego Stawu, w którym odbywało się wesele, był niespodziewany pokaz fajewerków. Przystaneliśmy i popatrzyliśmy - taka sytuacja win-win ;-)
Dzień wcześniej (tj . 21.05) odebrałem rower z serwisu i niestety nie starczyło czasu na dłuższe przetestowanie - jedynie koło domu. Niemniej to, co było do zrobienia, to Rowermania zrobił. Przede wszystkim mam na myśli luzy na kołąch, przerzutki (heh, pogiąłem przednią - nie wiem jak) no i wreszcie klocki hamulcowe, które zakupiłem tutaj.
Jak można wyczytać ze strony www:
(...) Wykonane ze spiekanych kompozytów ceramiczno-metalowych. Cechują się bardzo wysokim współczynnikiem tarcia, nawet przy temperaturach przekraczających 650 st.C. Zapewniają doskonałe parametry hamowania w każdych warunkach pogodowych. Cechują się znacznie dłuższą żywotnością w porównaniu do standardowych klocków półmetalowych.
Początkowo mialem z nimi problem, bowiem szczęki były o wiele za ciasne i trzeba było rozszerzyć tłoczki a ja niestety nie miałem cierpliwości do tego typu mechaniki.
Nadal miałem problemy z rozregulowanymi przerzutkami, które padły po ostatnim wypadzie - w zasadzie nie wiem jak to się mogło stać. Niby wyregulowałem prawidłowo, to po kilku kilometrach, szlag trafił je i cała zabawa od nowa. Niemniej, nie stało to na przeszkodzie aby udać się gdzieś na wycieczkę z dziewczyną. Było słonecznie ale kruca wiał zimny wiatr - prawda, dawno nie wiało.
Najpierw lecimy na miasto załatwić kilka spraw, obserwując całe wydarzenia, jakie towarzyszyłyDniom Gniezna 2015 - Margaret, Orkiestry Dęte czy Afromental na finiszu. Tak jakby nie moje klimaty ale miło, że w stolicy Gniezna dzieją się takie akcje. Twierdziliśmy ze uciekamy do Jankowa Dolnego odpocząć od miejskiego zgiełku. Jak się okazało, można już zamawiać frytki! :D
Dalej udaliśmy się na skarpę nad jeziorem Wierzbiczańskim, na której jeszcze nie byłem a celowałem od dłuższego czasu. Całkiem zacny widok był ale przeglądając archiwalne zdjęcia, to niestety obecnie jest ono zarośnięta, co utrudnia obserwację niemal całego jeziora - ten sam problem słynnego Zakrętu Śmierci nieopodal Szklarskiej Poręby. Następnie przez Wymysłowo pojechaliśmy do Trzemeszna.
W ciągu dwóch godzin pogoda diametralnie zmieniła się ze wskazaniem na deszcz, więc na wszelki wypadek dziewczyna wraca autem do Gniezna a ja terenem (przez Święte i Kujawki oraz Lubochnię i Osiniec) wracam do Gniezna. Na szczęście nie było problemu z deszczem. ;-)
Od rana tradycyjnie do pracy przez Rynek i Konikowo - nic szczególnego ale przynajmniej rześkie i chłodne powietrze. Aczkolwiek chwilami był porywisty wiatr. 8 godzin w pracy minęły bardzo szybko ale bardzo owocnie, dlatego dla odmiany postanowiłem pojechać do Skorzęcina na wieczorną sjestę. - sandwich + izotonik oraz jako deser prince polo. Nie wiem, co było grane ale nie mogłem rozkręcić, strasznie męczyłem się na rowerze, zwłaszcza na leśnych odcinkach między Paskami a Skorzęcinem. Czyżby przemęczenie organizmu czy zalążek czegoś poważniejszego ? A może po prostu zmęczenie po pracy? Nie mniej odrobina ciszy w Skorzęcinie na molo zrobiła swoje; wyciszyłem się, obserwowałem pływajace łabędzie, latające samoloty zwiadowcze no i ludzi, którzy przechadzali w tamtą stronę i z powrotem.
Trzeba było się ruszyć z molo i zamiast - tradycyjnie - przez Witkowo odbiłem polną dróżką do Wiekowa a stamtąd przez Ruchocinek, Mielżyn, Węgierki i Gozodowo dojechałem do domu. W Gozdowie spotkała mnie przykra niespodzianka w postaci kompletnie rozregulowanej przedniej przerzutki. Wprawdzie wcześnie zauważyłem, ze tylna źle indeksuje ale żeby przednia dała mi popalić? No cóż, z rana następnego dnia trzeba będzie się tym zająć. Ale tak czy siak, wyszła fajna trasa, z pięknym słonecznym podwieczorkiem.
W końcu pogoda wyklarowała się na tyle, ze można zacząc dojeżdżać rowerem do pracy. Zazwyczaj jeżdżę DK15 ale dla odmiany postanowiłem przypomnieć sobie trasę przez Grzybowo i Niechanowo, co było zdecydowanie dobrym pomysłem. A to dlatego, że nie miałem ochoty na sprinty ani też poruszać między blachosmrodami.
Do pracy dojechałem na czas w dobrym tempie bez żadnych komplikacji. Po pracy czułem się wypompowany, to też zajechałem do dziewczyny na krótką drzemkę by potem ruszyć na miasto na małą przejażdżkę. Niby ciepło, ciepły wiaterek to jednak chmury były conajmniej straszne.
Od samego rana zapowiadał się piękny ale i chłodny dzień na szlaku. Niestety wyruszyliśmy w samo południe ale i to miało swój urok, bowiem mogliśmy pożegnać się z górami tuż po zachodzie słońca. Mieliśmy szczęście, że tego dnia były bardzo dobre warunki pogodowe, z przepięknymi panoramami czeskich gór Izerskich.
Jeśli chodzi o trasę, to była niemalże taka sama jak ta z zeszłego roku, tyle ze ją przejechaliśmy odwrotnie bez karkonoskiego etapu ER-2.
W przeciwieństwie do poprzedniego sobotniego dnia, pogoda znacznie się poprawiła ale wciąż jest problem z cholernym wiatrem i niestety nie wiem, jak się cholera ubrać. Ten kwiecień to ostro w kości daje, prawda? Planowałem wczesniej wstać ale niestety, nie udało się. Otrzymałem powiadomienie, że Uziel jest w trasie, więc pozostało mi wyruszyć gdzieś solo. Pierwsza myśl, to .. Lasy Czerniejewskie, zwłaszcza Babskie Jeziora w poszukiwaniu ciekawych singletracków. Koronnym argumentem była ucieczka przed *wmordewindem.. Ubrałem się na długo, mimo ze stacja pogodowa, której jeden z mierników był w słońcu, wskazywała prawie 20*C. Poza terenem zabudowanym nie było tak ciepło, w końcu do samej Nekli było idealnie pod wiatr.
Wreszczie znalazłem się na skraju czerniejewskiego lasu, nieopodal Nekielki, wiejską osadą wielkomiejskich właścicieli. Nic dziwnego, że poewangelicki kościółek przyciąga wielu znanych artystów. Ba, nawet własny dziennki mają ;-)
Nic tu po mnie, pędzę dalej w stronę dzisiejszego celu - jeziora Baba. Na miejscu postanowilem odpoczać, obserwując budzącą się do życia naturę, czysta woda w jeziorku i mało ludzi.
No i w koncu lece objechać jeziora Baba i Cyganek, wg. segmentu, znalezionego na Strava. Po drodze mijam ludków, no i wreszcie trafiam powazną przeszkodę w postaci braku mostku nad kanałem łączącym wspomniane jeziorka.
Opcja z przeskoczeniem nie wchodziła w grę ;-) I tak brzegiem j.Baby zrobiłem pierwsza rundkę - nie obyło się bez przeszkód z krzakami, badylami. Ruszyłem i na drugą rundkę z ominięciem felernego kanału i nieco z większym tempem ale i ta rundka nie wyszła. Ludzie szwędali na trasie i wyszła kupa ale z małą dawką adrenaliny - o mało bym nie spadł do wody ;-) Na mecie drugiego okrążenia obserwowałem małżeństwo ze sporym psi stadem, w większości bawiącej się z aportowaniem i wyciąganiem patyków z jeziora. Byłem pełen podziwu dla nich, bo opieka nad nimi to nielada wyzwanie.
Tymczasem pogoda zaczęła się psuć, więcej granatowych chmur i coraz mniej słońca. Czyzby okienko deszczowe, przewidziane w prognozie pogody, miało się sprawdzić? No nic, to sygnał, zeby stąd ruszyć. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem nad babskimi jeziorami - chyba tuż przed wyjazdem na majówkę. Wtedy też wiał wmordewind - przypadek? Nie sadzę. Korzystając z osłony przed wiatrem, jaką zapewniał las, postanowiłem wyżyć się na długiej prostej w stronę Psar Wielkich - oczywiście utworzyłem segment, przy okazji zgarnąłem KOMa na prostej za Marzelewem. Wyjechałem z lasu gdzieś pomiędzy Psarami a Podstolicami i nagle usłyszałem regularną strzelaninę. Nie powiem, przestraszyłem się huków, z myślą ze sa jakieś polowania - zapomnialem, ze w pobliżu jest strzelnica LOKu i bractwo kurkowe zorganizowało sobie strzelaninę ;).
I dalej przez Opatówko i Wrześnię do domu. Zdecdyowanie udane popołudnie.
Brakowało prawdziwych testów nowych opon w terenie, dlatego też w sobotę wyskoczyliśmy z Uzielem potestować do lasu w okolicach Krzykos i Miłosławia. A że było naprawdę ciepło, to pierwszy raz można było jechać na krótko :). Trasa w sumie znana, kilkakrotnie pokonana przeze mnie w tym roku - przy okazji odwiedzin ojca w miejscu pracy.
Tuż przed 11 podjeżdża po mnie Uziel i śmigamy dalej przez Murzynowo, Grójec do Miąskowa, gdzie zatrzymujemy u Taty. Następny postój jest zaplanowany na Górze Konwaliowej, do którego trzeba dojechać przez Murzynówko i Bronisław, no i oczywiście trochę wspinaczki nie zaszkodziłoby ;-).
NIestety nie udało się podjechać za jednym razem :-(.
Następnie przez Krzykosy wracamy ponowie do DK11/15 i podążamy nią w stronę Nowego Miasta nad Wartą, przejeżdżając wyremontowanym mostem na Warcie. Ruchu sporo, jak na sobotę ale na szczęście odbyło się bez żadnych problemów.
Kolejny postój zaliczyliśmy w świetnym folwarku w Hermanowie, gdzie można pooglądać dzikie zwierzęta oraz konie. W sam raz na weekendowy wypad.
I tradycyjnie kolejny postój zakupowy odbył się pod DINO w Żerkowie, by zakupiony prowiant zjeść na punkcie widokowym za Żerkowem. Tego dnia widok był świetny ale niebo było ciut zamglone i z trudem było dostrzeć obiekty z oddali.
I na sam koniec szybki zjazd do Śmiełowa - zawsze staram podbić rekord prędkości ale i tym razem były przeszkadzajki w autach. :/
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger