Nie ma weekendu bez chociaż jednego wyjazdu rowerowego! I dlatego też, zrealizując wszystkie zaległe zadania w domu, postanowilem wyskoczyć na krótką rundkę po okolicy.
Początkowo miałem uciec do lasu przed wiatrem (wmordewindy w listopadzie to standard) ale dostalem cynka od Uziela, ze niebawem bedzie gotowy i plany poszły w pisdu. Więc spontanicznie wybrałem się tam, gdzie dawno mnie nie było, pilnując czasu by zbytnio go nie przekroczyć. Dodatkowo, załączyłem tracklistę z Deezera (testuję go, wiecej na moim blogu) - typowy workout - i mogłem porządnie napierdalać.
W międzyczacie telefonicznie ustaliśmy punkt spotkania - był nim nowootwarty Mc Donald's we Wrześni, gdzie sobie na spokojnie wypiłem herbatkę ... z mojego termosu oczywiśćie. Krótka narada i jedziemy na trójkąt Uziela z pit-stopem w czerniejewskim Dino dla odmiany. Banan, Mars i wracamy do Wrześni przez Neklę. Całe szczęscie ze od Czerniejewa do Nekli osłaniały nas lasy, bo wiatr chyba wzmógł.
Wracając do Mc Donald's, to im późna pora sie zrobiła, tym.... więcej narodu było.
Katar nie dawal mi żyć, więc musialem z niedzilnego planu (10.11) zrezygnować. Za to w Święto Niepodleglości nie moglem odmówić zarówno przejazdki jak i rogala marcińskiego. I tak wyszlo, ze z Uzielem pojechaliśmy (tradycyjnie) do Skoja zamiast do Poznania.
Tempo bylo spacerowoe, niekiedy wyrywalem sie do przodu, zeby sie rozgrzac - bylo dość chlodno i wial nieprzyjemny wiatr, co odczulismy na molo w Skoju. W Witkowie obowiazkowo stanelismy przy sklepie, zeby sobie kupic rogala, by po paru minutach zajadać go na wspomnianym wczesniej molo.
w polowie drogi do Skoja Uziel daje znać, ze sciga nas jakas grupa rowerowa - trudno ocenic czy to jakas sekcja kolarska czy moze goscie z Gniezna ;-). Jak sie potem okazalo, 3 facetów jechali wlasnie z Wrześni ale cos za bardzo rozmowni nie byli. W międyczasie wyciagnalem z plecaka flage Polski i zawiesilem na kierze, by uczcić - na swój sposób - pamięc tych, którzy przelali krew za Ojczyznę.
Musialem szybko zwinac, bo czulem, ze powoli tracę cieplo przez ten caly odpoczynek. Objechaliśmy teren ośrodka, porobilismy kilka zdjec i trzeba bylo zwiac. W Skorzecinie (wieś) stanelismy przy koniach, ktore nie byly skore do nawiazania nowych kontaktów. Powrót do domu przebiegal pod dyktando wmordewindu ale jakos sie krecilo do przodu.
Pogoda w środę byla piękna i dlatego też nie potrafiem odmówić sobie wieczornej wycieczki do Skorzęcina, choć nie wiedzialem, czy zdaze ogarnac ze wszystkim sprawami na czas. Cale sszczescie udalo sie i tuż po 18 spotkalem się Uzielem, by potem witkowska szosa ruszyc na podbój Skoja.
Rzecz jasna, oświetlenia i odpowiedni ubiór to mus na takie wypady, ponadto warto miec komplet ze soba. Od samego poczatku jechalismy z wiatrem, to tez podkrelismy tempo, ktore sprawilo, ze po godzinie bylismy w okolicach Skorzecina. O ile szosa witkowska byla w przeważajacej części sucha, o tyle w lesie skorzecinskim trzeba bylo uważać. Tym bardziej, ze w ciemności dostrzeglem stojaca sarnę na poboczu i delikatnie zahamowalismy, wypatrujac drugiej - zawsze przechodza parami. Co Ciekawe, sarna niespecjalnie nas się bala, po chwili uciekla w glab.
Skorzecin o tej porze to zupelnie inna wieś, tak cicho, majestatycznie i spokojnie - nie to co latem, kiedy to trzeba bylo przeciskać między ludźmi. Na terenie ośrodka zaczęliśmy robić zdjęcia, Uziel swoim kompaktem, ja patelnia - efekty sa róźne ;-). Krótki odpoczynek zaliczylismy na molo po czym zdecydowaliśmy na powrót, który niestety byl ciut inwazyjny, z uwagi na wiatr. Cóż, praw fizyki się nie oszuka, byla akcja, czas na reakcję.
Za Skorzęcinem zauważyliśmy nisko latajace jednostki na niebie, przystanelismy na poboczu, zgasiliśmy lampki i obserwowaliśmy ruchy. Rzadko kiedy mialem okazję tak blisko przyjrzeć i uslyszeć ... no wlasnie, co to bylo? Generalnie gdzieś wyczytalem, ze w Powidzu trwwaja ćwiczenia polsko-amerykanskie i to spadochroniarskie ale na pewno nie byly to transportowce. Wydaje mi sie, ze to jednak wielkie śmiglowce.
11km do Wrześni i zaczęlo kroplić a potem padać - troszku zalowalem, ze nie wzialem blotników ale na moje szczescie, przestalo padać i praktycznie do samego domu nie bylo takich niespodziewanek. Jesień mnie pozytywnie zaskakuje ;-)
Będąc w pracy z lekka się wkurzałem na piękną pogodę, bo przecież chciałoby mieć taką w weekendy. Nie ma tak lekko, dlatego też ustaliłem z Uzielem wspólny trening po okolicy a w zsadzie to trójkącik Września - Czerniejewo - Nekla - Września.. W międzyczasie polowaliśmy na spadające obiekty kosmiczne, bez skutku - jedynie udało nam powitać księżyc, który tuż po 20 zameldował się nad nami.
Potrzebowalem odpoczynku od pracy, myślenia o kodzie, to też przystalem na propozycję Uziela odnośnie wieczornego wypadu do lasu.
DK92 dojechalismy do Nekli, by potem skrecic w stronę Czerniejewa, wlasciwie do Grabów na krótkie ujecia filmowe oświetlenia Uziela - wypadly dosc koszmarnie. Po czym zawinelismy do lasu czerniejewskiego, by standardowym leśnym duktem wyjechać we Wrzesni. Spodziewalismy sie saren i watachy dzików, spotkalismy żabki i blotka. ot.
W końcu moglem wyszalec się na Krosnajerze po niecalych dwóch tygodniach przerwy, spowodowane meczacym przeziebieniem, zapaleniem gardla czy wyjazdem weekendowym do Wroclawia. Sobotnie popoludnie nalezalo do mnie, wiec pomyslalem sobie ze skocze sobie nad Wartę, oczywiście zaliczajac po drodze leśne i nadwarciańskie dukty.
Na poczatek nie wiedzialem w ktora stronę udać się nad Wartę. Wiec jade przez siebie az drogę asfaltowa zamienillem na taka polna, ktora za chwile skończyla sie. Hm... nie bardzo chciao mi sie wracac, wiec postanowilem ciut pomóc sobie i jechać polem tak dlugo, az znalazlem sie na wlocie do Winnej Góry, miejsca, gdzie spoczywa general Jan Henryk Dabrowski. Dalej to tylko przeciac DK15 i jestem w lesie, na terenie Szwajcarii Czeszewsko-Żerkowskiej. Radość byla nieziemska, ponieważ moglem szaleć na Krosnajerze bez obaw, ze coś mi pierdolnie ;-). Mimo poznnej pory, bylo sporo grzybiarzy i to z cala rodzinna ekipa.
W Pięczkowie nie zastalem kuzynki, więc uciekam dalej w kierunku Warty, by walami dojechać do Dębna. Okazalo się, ze w soboty prom pracuje aby od 6 do 10, więc aby dostać sie do stolicy tutejszej Szwajcarii, musialem skorzystac z mostu kolejowego, usytuowanego nieopodal nieczynnego promu - tutaj bez żadnych niespodzianek ;-)
Będac w Żerkowie, odwiedzilem punkt widokowy pod wieża telewizyjna a następnie za Żerkowem przy Łysej Górze. Ta przypomnialem sobie, ze neistety prom w Pogorzelicy też będzie zamkniety z powodu późnej pory. Wszak slonce zachodzilo, temp spadala, więc decyzja zapadla, do domu wrocić przez Żerków.
Nareszcie po kilku deszczowych i zimnych dniach nastal sloneczny i cieply dzien, który można bylo spożytkować rowerowo - nie tak od razu, dopiero wczesnym popoludniem moglem to zrobic. Od pewnego czasu po glowie chodzil Góra Bismarcka k.Krzykos, która kiedyś zdobylem razem z Kkkrajek18.
Napisalem do niego, czy zechce potowarzyszyc ale niesteyty byl w niedyspozycji ale za to uzyczyl mi tracka i moglem sobie samemu zaplanowac dzisiejsza wycieczke. Wyruszylem po obiedzie, Uziel zapierdzielal na szosie gdzies a ja doslownie jechalem na szagę. Pierwszy przystanek zrobilem w Olaczewie, gdzie teoretycznie lezy mój geokesz - w praktyce teren byl tak zarośnięty, ze nie bylo mowy o podejsciu, meh.
Nie pamiętam kiedy ostatnio tamtędy przejeżdżalem, bo wiele się zmienio, choćby zaczęto remontowac rozpadajaca oniegdaj Stodole w Chociczy a w Szlachcinie tradycyjnie pomylilem drogi ale szybko naprawilem wjezdzajac na polna ale utwardzona dróżkę do... no wlasnie ;-). szybko odnajduję drogowskaz na Czarne Piatkowo ale ostatecznie jade do Grójca by przeciac DK15 i uciec do lasu.
I tak jadac przez las zaczalem rozumiem Krajka, dlaczego lubi tędy śmigać - nie liczac babci, która mieszka. Trzeba przyznać ze jest to calkiem fajny teren, z nieco ubitymi dróżkami i o dziwo nie bylo takiego blota jak wyzej. Nieopodal Bronislawia moja uwagę przykul Wigwam i tablica informacyjna o Dolinie Środkowej Warty i Lasach Żerkowsko-Czeszewskich. Znów przecinam ruchliwa drogę krajowa DK11;15 i udaje sie w kierunku Boguslawek, by zdobyc dzisiejszy cel.
Góra Bismarcka, to w rzeczywistosci Góra Konwaliowa ale obie nazwy sa do dziś w użyciu - byla to forma upametniania kanclerza Rzeczy, Ottona Von Bismarcka. Niby 99.8 m npm to jednak trzeba bylo podjechac za jednym razem na sam szczyt hopki, co prawie sie udalo. Prawie, bo finisz by dość piaszczysty i zbyt miękki, istnialo ryzyko wyjebki. Na samym szczycie znajduje sie ~30 m. wieza obserwacyjna, ktorej zadaniem jest wykrywanie pożarów lasu.
Po krótkim odpoczynku, postanowilem przywitac sie z rodzinka w pobliskich Krzykosach, a nastepnie udac sie do Nowego Miasta nad Warta, gdzie mialo miejsce otwarcie nowego portu / przystani jachtowej, która nadzorowa m.in. tato. To dowód, ze turystyka rzeczna / wodna sie rozwija nad malowniczymi terenami, jakimi sa niewatpliwie regiony nadwarcianskie i nadnoteckie. Dla zainteresowanych podrzucam haslo Wielka Petla Wielkopolski oraz poniższy film.:
Robilo sie dosc pozno, wiec trzeba bylo mocniej drepnac w pedaly i wiedzialem, ze na prom w Dębnie to nie ma co liczyć. Zatem trzeba byo skorzystać z awaryjnego mostu kolejowego i mieć nadzieję, ze jego stan jest o niebo lepszy niż ten z wycieczki do Kruszwicy ;-). Z samym dojazdem nie bylo problemu ale sama przeprawa nad Warta dostarczyla sporej dawki adrenaliny. Rozgladam sie raz i dwa, pociagu nie ma, idę... i tak po kilka razy. Nagle slysze, jakis halas, ruch desek... odwracam sie za siebie i niemal nie spadlem z wrażenia! Okazalo sie ze po tych deskach zapieprza koleś na skuterze! Dalej poruszam sie walami, pierwotnie mialem plan jechać do Czeszewa ale ostatecznie odbilem w kierunku basenu Relax i bedacego w rozbudowie Tarkettu, by po chwili wrócić do lasu. Nie bylo latwo, bo widocznosc stale zmiejszala sie, odwrotnie proporcjonalnie rosla adrenalina. Nie byloby nic szczególnego, gdyby nie to, ze w środku lasu nagle huknęlo, jakby ktoś do czegos / kogoś strzelal. WTF? Polowanie o tej porze ale na odpowiedzi nie bylo czasu, trzeba bylo uciekac, poki ktoś we mnie nie trafi ;-).
Miloslaw przywital mnie zmrokiem na rynku - rozregulowaly sie niektorym zegarki. A dalej smignalem przez Lipie, Biechówko i Biechowo do domu, zaliczajac kilka mniejzych i większych kaluz. Staralem być ostrożnym, omijac tego typu przeszkody ale niestety nie udalo mi jednego bagna ominac i epicko wpieprzylem sie do niego....Wiedzialem, ze czeka mnie wczesna pobudka i czyszczenie roweru przed wyjazdem do Poznania. ;-)
Miałem w planach nieco większy podbój wokół jeziora Powidzkiego ale z uwagi na późną porę trzeba zweryfikować zamierzenia - w zamian obskoczyliśmy tereny okołowojskowe, jeziora powidzkie i Niędziegiel oraz Białe. Ot tak lajcie.
Podesłałem Uzielowi propozycję na dzisiejszą wycieczkę ale nie był do końca w formie - gripeksy, taka sytuacja. Po wszystkich domowych obowiązkach, w końcu wyruszyłem w kierunku Wrześni by potem w asyście Uziela dojechać na spotkanie z Gnieźnianami w Stanisławowie - Kubolsky i MarcinGT zaliczyli pobliską Unię. Chwilę pogadaliśmy a czas naglił, więc wspólnie pojechaliśmy do pobliskiego Gorzykowa, gdzie znajdował się pomnik amerykańskich lotników bombowca B-17 (wspomniałem o tym znacznie wcześniej). Goście w stronę domu a my w stronę Mielżyna przez Jaworowo. Za Ruchocinem wkracamy w teren i praktycznie objeżdżamy lotnisko należące do 33.bazy Lotnictwa Transportowego, z nadzieją ze zobaczymy z bliska samoloty startujące / lądujące. NIestety, wypięły się na nas. Zapomniałbym, ze jadąc w stronę Niezgody / Niezgódki skorzystaliśmy z świetnie oznaczonych tras rowerowych powiatu słupeckiego; i tak najpierw jechaliśmy szlakiem żółtym di Radłowa przez Skąpe, by potem szlakiem czerwonym dojechać do Niezgody. Stamtąd szlakiem niebieskim udaliśmy się w stronę Polanowa.
W Polanowie podejmujemy kolejną próbę zdobycia skrzyneczki keszowej lecz jeszcze nie tym razem. Było blisko, pokrzywy nawet nie przeszkadzały ale teren w lasku był nadal zbyt miękki ;-). Dłuższy postój zaliczyliśmy pod słynnym już grobowcem, gdzie urządziliśmy sesję fotograficzną. Ciekawe czy grobowiec uległ zniszczeniu samowolnie czy ktoś mu w tym pomógł?
W Powidzu namawiam Uziela na Skorzęcin, tym razem przez Wylatkowo z tradycyjnym przystankiem z widokiem na pływające zaglówki i jachty na jeziorze Powidzkim z kłębiącym dymem z Konina w tle.
Do Skorzęcina dojeżdżamy szlakiem czarnym i tradycyjnie meldujemy się na molo. Z czystej ciekawości zaglądam za molo czy upatrzony wczoraj szczur dalej pływa. Okazuje się, ze ktoś się nim zaopiekował (nie chcę wiedzieć w jaki sposób) ale chwilę później byłem świadkiem niezbyt fajnych sytuacji. Była sobie banda penerów, jednemu zbiła się butelka z piwem na molo - koleś w ogóle się nie przejął tym, nie kwapił się do sprzątania a nawet z tego się śmiał. Inny kolo z tej wesołej gromady szczał do jeziora, wprowadzając mnie i innych w osłupienie. Ot taki codzienny widok penerów, nie zdających sobie sprawy z tego, jak wielkie szkody wyrządzają sobie i innym. Dla przykładu obok rozbitej butelki z piwem przebiega beztrosko bosa dziewczynka z pieskiem na smyczy.
Poczuliśmy chłód, więc trzeba było ubrać się nieco cieplej i ruszyć dalej. W Chłądowie obserwujemy chmurę dymu, która pojawiła się tuż po opuszczeniu lasu. Oczywiście, ze wzbudzała ciekawość nas i innych ale nie zignorowaliśmy pożaru, dzwoniąc na 112. Najpierw połączyło mnie z centrum w Poznaniu, które odnotowało zgłoszenie i przekierowało mnie do jednostki w Witkowie - w międzyczasie 2 jednostki PSP z policyjną asystą zdążyły się pojawić. Dyżurny poinformował mnie ze koledzy powinni być już na miejscu i podziękował za zgłoszenie. Przez dłuższą chwilę obserwujemy ich poczynania - zapalił się stóg siana ale trochę w dziwny sposób.
W Witkowie stanęliśmy pod Tesco, by uzupełnić wodę na trasie i doładować energię na powrót do domu.
Na dzisiejszą wycieczkę namówili mnie przyjaciele z LO, w tym jeden totalnie nierowerowy i to jemu użyczyłem Saphix'a. Po poprzedniej wycieczce nie było pewne, czy będzie chciało mi się ruszyć ale jak się przebudziłem, to dałem smsem potwierdzenie, ze startujemy.
Kumpel przyjechał, przymierzał rower i mogliśmy wystartować do miasta, gdzie na nas czekał Jasiu i Uziel. I prawie we czwórkę pojechaliśmy do celu dzisiejszego dnia. Tempo stricte rekreacyjne i o to własnie chodziło.
W Skorzęcinie była okazja do kolejnego spotkania w dużym gronie, tym razem z Natalizą w roli głównej, która zorganizowała zbiórkę na gnieźnieńskim rynku i tak jakoś dokulali. Rozmów końca nie było ale niektórym czas się końćzył.
NIedzielny dzień miał wyglądać zupełnie inaczej, bo miałem z ekipą ruszyć na Piechcin ale niestety stałem się bardzo pociągający a gardło dalej szwankowało. Cóż siła wyższa ale za to wypocząłem i mogłem na spokojnie zabrać się za rekonfigurację 29era.
Ano trochę siodełko i kierownica doskwierało po sobotniej jezdzie, bardzo brakowało mi pedałów SPD, które tymczasowo zdemontowalem z Saphix'a - mam nadzeije, ze wybaczy mi taką zdradę. Siodełko skorygowałęm ustawieniami jarzma i przesunąłem lekko do przodu, zgodnie z radami Uziela i tej strony, następnie kierę obróciłem o 45 ° i resztę też trzeba było ułożyć.Oczywiście dokonałem też pierwszego przeglądu, by zweryfikować czy wsio gra. Skoro zmiany zaszły, to w koncu trza było przetestować w terenie.
Maka nam budują
Przejechałem się, wróciłem do domu ale wciąż było to za mało, dlatego też napisałem do Uziela, zeby dał znać, kiedy będzie nawigował w kierunku Wrześni. Po otrzymaniu wiadomości, postanowiłem dojechać do Witkowa raczej okrężną drogą niż zazwyczaj, bo przez Szemborowo i Mielżyn. W Witkowie dłuższa chwila na rozmowę o Piechcinie i ruszyliśmy do domu. Dość sprawnie to wyszło.
Wracając do domu, popełniłem mega wielką głupotę (przemilczę), w wyniku którego musiałem oddać przednie koło do naprawy. Ehh. zbyt pięknie bylo ale takie rzeczy sie zdarzają.
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger