Dzisiejszy wczesnoporanny wypad rowerowy był pomysłem Uziela, który od dłuższego czasu szuka szosówki dla siebie. Dlatego też wybraliśmy się w żerkowskie strony, by pogadać z kolegami, trenującymi kolarstwo szosowe.
Pobudka była ciężka, jakby nie patrzeć spałem prawie 3h, o 3h za krótko. Jakoś się wygramoliłem, zjadłem śniadanko i na umówione spotkanie Uzielem pojawiłem się z ponad 15.minutowym spóźnieniem. Poranek nie należał do ciepłych, termometr wskazywał poziom 10*C, zatem zbytnio nie wiedziałem jak się ubrać - wybrałem metodę "na cebulkę". Z dobrym tempem dojeżdżamy do Pyzdr, choć nie bez niespodzianek; chwaląc ze praktycznie nie ma laweciarzy i tirów, przed Pyzdrami pojawił tuzin wspomnianych pojazdów, nie byłoby nic szczególnego, gdyby nie fakt, że nagminnie łamali przepisy ruchu drogowego.
Dalej jedziemy przez Rudę Komorską i Kretków, by tuż przed Żerkowem spotkać się z naszymi szosowymi kolegami, głównie znanych z Internetu. Tutaj była przyjemność poznać Mateusza (ElGustaff), który wielokrotnie doradzał/polecał ciekawe rozwiązania ze świata rowerowego. Zrobiliśmy przerwę w parku na rynku w Żerkowie, podczas niej Uziel skorzystał z sposobności i przetestował Meridkę i Gianta.
Na koniec spotkania zrobiliśmy pamiątkowe spotkanie i udaliśmy się na punkt widokowy za Żerkowem, gdzie rozstaliśmy się z Gośćmi i obserwowaliśmy całą panoramę. Potem powrót do domu z nadzieją na późniejsze kręcenie - jak się okazało, to była jedyna wycieczka w dniu dzisiejszym.
Specjalnych planów na dzisiejszą niedzielę nie miałem, to też dałem namówić się na wypad po okolicznych wioskach. W oczekiwaniu za Uzielem, sprawdzałem i weryfikowałem informacje o 29erach ale coraz bardziej przekonuję się do finalizacji zakupów.
Ale do rzeczy, Pogoda od samego rana była dość słoneczna ale z sporym wmordewindem. wyjezdzając poza mój rewir poczuliśmy od razu wiatr i z daleka deszczowe chmury czy też ściany. Najpierw do Nekli przez Targową Górkę, następnie DK92 do Siedleczka nad stawek i ewentualnie znaleźć schronienie przed scianami deszczu. Na szczęście nie było to potrzebne i pognaliśmy dalej do Kostrzyna, najpierw pod Biedronkę a potem w kierunku Kociałkowej Górkipolnymi wertepami.
Wiadomo sesja zdjęciowa musi być, w końcu to taki piękny skrawek ziemi tuż przy ruchliwej ziemi. Napisałem SMSa do Grigora ale nie odpisał, pewnie z piękną panią dziś dzień spędza. Dalej popieprzamy do PK Promno, gdzie podejmuję skrzyneczki a Uziel robi jej serwis.
Po tym wszystkim gnamy prosto przez Pobiedziska na czerwony dywanik w Wierzycach a tam wystają kabelki od latarni nad wiaduktem. Ciekawe komu takie rzeczy zgłaszać.
Uziel wspomniał o wodopoju w lesie, więc jedziemy sprawdzić. Jak się okazało, cel był położony jakieś 2km w głąb lasu. Chwila odpoczynku i śmignęliśmy dalej, zaliczając rezerwat przyrody Bielawy. I wyjechaliśmy w Goraninie. A potem tylko "długa" do Wrześni po kiepskiej drodze, która nie dość ze jest dziurwa to jeszcze zapełniona / wypełniona kamyszkami tak niezdarnie, ze nóż w kieszeni się otwiera.. Masakra.
Powrót do domu przez zalew wrzesiński, park i rynek - tradycyjnie :)
Czwartek był dniem bardzo upalnym, ponoć najwyższe temperatury w Wlkp w tym roku. Jakoś tak nie mogłem zebrać się na rower, dopiero wieczorem gdy powietrze zelżało, zdecydowałem skoczyć na małe conieco. Zanim to uczyniłem, musiałem łyknąc na szybko bombkę kaloryczną w postaci pączka i rolady lodowej oraz mocnej kawy rozpuszczalnej.
Z Uzielem umówiłem się przy Orlenie, a potem wspolnie pojechaliśmy zdobywać czerniejewskie rewiry od strony szosy (punkt czerpania wody). O dziwo, w lesie wilgotne drogi, błotka jeszcze się uchowały a i muchom końskim chciało latać. Ot takie tam kółeczko zrobiliśmy,a na samym końcu zawitałem do Tesco bo akumulatory w przedniej lampie zsiadły.
Obudziłem się bardzo wcześnie, bo po 4tej, wziąłem coś do picia i poszedłem bliżej brzegu, żeby obejrzeć wschód słońca. Był to fenomenalny widok, bo obserwujesz jak z każdą minutą na horyzoncie obraz staje się coraz jaśniejszy, wręcz krwisty by po 5 kuliste słońce zameldowało swoją obecność.
ślady mlodego liska
Po wschodzie słońca nastąpiło pakowanie namiotu, śpiworu, śniadanko i pożegnanie z ochroniarzami - jednemu zwróciłem uwagę na młodego lisa, którzy zapewne szukał pożywienia. Obrałem jedyny dziś cel czyli Hel. Pożegnałem Władysławowo i wkroczyłem na znaną mi od zeszłego roku drogę rowerową (w zasadzie pieszo-rowerowy) prowadzącą aż na sam Hel.
Fajna ta platforma / barak, no nie?
Ale dojeżdżając do Jastarni wkurzyłem się i zacząłem jechać drogą, bowiem droga rowerowa w tej miejscowości i dalej, w Juracie, to przykład, jak nie powinno się robić ścieżek. Nie mogę zrozumieć, dlaczego włodarze tych popularnych miejscowości nie zdecydowali się dotąd na zmianę nawierzchni (żeby nie powiedzieć, że na zbudowanie tych dróg od zera), skoro przychody w okresie letnim są zapewne bardzo wysokie.
Z racji wczesnej pory ruch uliczny był niemalże zerowy także za Juratą, zamiast pchać się szlakiem leśnym, skorzystałem z krętych dróg asfaltowych aż po sam Hel. Hel zapamiętałem jako rozkopane miasto w środku sezonu wakacyjnego zaś w tym roku panował porządek.
Odpoczynek na plaży, kontakt z rodziną potwierdzając przybycie do domu w dzisiejszym dniu i w końcu odszukanie kasy celem zakupu biletu na prom Hel - Gdańsk. Cena 30zł + 5zł/rower odstrasza, z drugiej strony raz można skorzystać i popłynąć przez Zalew Pucki by obejrzeć całe trójmiasto właśnie od strony morza. Miałem też okazję poznać Gdańsk od strony portów, widzieć, jak naprawiają statki, i te małe i te duże. Na samym Śródmieściu odbywał się targ z okazji Jarmarku Dominikańskiego, stąd było dużo ludzi i ciężko przeprowadzić rower przez samo centrum. Jak już kupiłem bilet powrotny, to można było pojezdzić to i owo, odwiedzić m.in: Mon :)
Gdy zbliżała się godzina przyjazdu TLK “Bałtyk”, musiałem przeprowadzić nie kładką (bo SM z policją wypisywały mandaty!), a przejściem podziemnym tak dla zabicia czasu....
Tuż po 22. pociąg przybył do Gniezna i tak o to kończy się moja przygoda.
Nie obylo sie bez problemow, zwlaszcza na poczatku gdy mialem potop w namiocie, w wyniku ktorego musialem zapomniec o smartfonie i ograniczyc sie do wysluzonej nokii. Ale dzieki licznym smsom i rozmowom, postanowilem dalej jechać, przelamac karmę, by w końcu po 6 dniach jazdy zawitac na Hel. Zdaję sobie sprawę, że koniec polskiego Wybrzeża jest gdzieś indziej, bo wlasciwie w Piaskach k. Krynicy Morskiej, pod rosyjska granica ale nic nie stoi na przeszkodzie zeby to zaliczyc jeszcze w tym roku albo podczas ktoregos dlugiego weekendu w większym gronie osob. Dziękuje :)
Podziękowania również należa się także Trail.pl za wypożyczenie Garmina, bez którego nie wyobrazilbym sobie tej wyprawy, zwlaszcza po poniedzialkowo-wtorkowym Armagedonie w Miedzywodziu.
W nocy z poniedziałku na wtorek był istny armagedon na polu namiotowym, praktycznie wszystko pływało, a w namiocie było bardzo wilgotno. Nie wiedziałem co robić, postanowiłem jakoś zabezpieczyć się, łącznie z moimi zabawkami i przeczekać ulewę. Rano okazało się, że SGS3 przestał się ładować, troszkę wilgoci nabrał, zresztą tak samo jak wszystko inne. Poszedłem sobie na herbatę, rozważając powrót do domu - przeżyłem chwilowe załamanie, nie miałem do kogo się odezwać, ani też nie miał kto kopnąć w dupę. Jednak pogoda się wzięła w garść i postanowiła mi pomóć, bowiem wyszło słońce, które jak się okazało, towarzyszyło mi cały dzień. Toteż odwołałem powrót, wyciągnąłem wszystko na słońce i godzinę sobie pobiwakowałem na polu - wtedy też dogadałem się z właścicielami, że będę mógł dłużej być na polu bez dodatkowej dopłaty.
Zwinąłem towar i powoli, z ręką na sercu jadę dalej - dosłownie modląc o pogodę na trasie i na noc. Stanąłem w Dziwnowie na małe zakupy w supermarkecie by chwilę później złapać kapcia (SIC!!) Jak się okazało, leciutko przeciąłem tylną oponę... powiało bezradnością ale co mogłem zrobić jak tylko podmienić oponę z przodu na tył, zalepić dziurę w oponie (kevlar rlz) i wsio poskładać do kupy. Podjechał jeden sakwiarz, pomagał i dopingował mnie do dalszej jazdy. W Łukęcinie skręcam do lasu i w ten sposób omijam ruchliwą D102 i trafiam do samego Pobierowa by potem bocznymi drogami (ścieżki rowerowe, dukty leśne) przelecieć przez Pustkowo, Trzęsacz, Rewal i Niechorze kończąc na Pogorzelicy. Nie sposób było ominąć słynne ruiny kościoła na klifie w Trzęsaczu oraz ciekawej konstrukcji platformy widokowe. Warto też jechać wzdłuż brzegu aż do Rewala, całkiem piękne widoki z klifu można tam znaleźć.
Tuż za Pogorzelicą zaczynają się pierwsze schody, jak się okazało, ścieżki leśne nie były dostępne dla rowerowych turystów i należałoby skorzystać z odbicia na Trzebiatów. Prowadzę rower, zauważam obóz harcerski na skraju wsi, a dalej... jakaś drogę, której nie zauważyłem w domu. Okazało się, że to obszar powojskowy ale przeznaczony dla posiadaczy dwóch kółek, będący naprawdę niezłym skrótem pozwalajacym na ominięcie Trzebiatowa a razem z nim ruchliwej trasy D102. Trasa Pogorzelica - Mrzeżyno porządnie mnie wytelepała ale i tak było fajnie, zwłaszcza odpoczynek na skraju wybrzeża i przy pustej plaży (no dobra, byli tam spacerowicze). Wprawdzie wjechałem jakąś dziką trasa na sam skraj, to paręnaście metrów dalej jest specjalnie utworzony taras widokowy z miejscami postoju - czyżbym miał zadokować tutaj? Nie zauważyłem że droga rowerowa zmienia kierunek, bo dojeżdżam do jakiejś jednostki wojskowej, którą pilnują panowie z prywatnej ochrony (WTF?!) i zalecają powrót do ścieżki rowerowej. Tak zrobiłem i praktycznie wyprowadziła mnie z lasów pod samo miasto czyli do Mrzeżyna - takie miasteczko letniskowo-rybackie, z mieszkaniami dla wojskowych. Opuszczając miasteczko, jadę do samego Kołobrzegu świetną ścieżką rowerową, przeplataną na przemian z pieszą - niby nie przeszkadzają takie miksy ale im bliżej Kołobrzegu, tym tłum jest coraz większy i tak jakby dziki. A szkoda. Kołobrzeg położony jest u ujścia Parsęty, na pograniczu dwóch Wybrzeż: Trzebiatowskiego i Słowińskiego. W lewobrzeżnej części miasta przeważają pomieszczenia w portach zaś właściwa rozrywkowa część jest na prawym brzegu. Co ciekawe, Kołobrzeg bardzo dba o ścieżki rowerowe, bo w ramach międzynarodowej trasy R10 w nadmorskim parku urządzono taką pokazówkę, jak powinny wyglądać trasy rowerowe nad morzem. Musiałem też chwilę przystanąć, bo skądś wzięła się ciemna chmura nade mną, z której powstała sporawa ulewa. I jedziemy dalej w kierunku Ustki / Jarosławca nadmorskim szlakiem. Warto przystanąć przy kołobrzeskich bagnach solnych (Lubostronie), umiejscowionych na zachód od tego miasta. To teren zalewowy, a jej zasadniczym elementem użytku była niecka słonawych torfowisk “Solne Bagno” - użyłem “była” gdyż w 2010 roku wał został przerwany a wraz z nim mokradła z pełną zawartością wypłyneły do morza bezpowrotnie. Zrobiło się dość późno, więc na szybko znalazłem pole namiotowe w Ustroniu Morskim przy ulicy Rolnej 24. Tradycyjnie kolację wcinałem na mieście i z uwagą śledziłem zachmurzone niebo ale na szczęście przez krótką chwilę mżyło i można było spokojnie zasnąć.
Dziś czwartek, więc standardowo do pracy. Jednak pochwalę się takim rekordem dojazdu do pracy, bowiem zszedłem poniżej 1h10min, mając do pokonania 34km - a co, sukces jakiś w te moje imieniny ;-)
A po pracy na trasie pod Gnieznem zjawił się Uziel i wspólnie wracamy do Wrześni, a właściwie pod Tesco, by odebrać ostatnie internetowe zakupy. Te koty to są sąsiada, cenią towarzystwo i zabawę, w nagrodę dostały mleczko ;-)
Wiadomo, od samego rana DK15 do Gniezna - poszło w miare szybko, zdazylem przed czasem dojechać. Po pracy miałem plan jechać przez czerniejewski las do domu ale jakoś tak złożyło, ze musiałem wcielić w rolę kuriera i odebrac/podrzucić paczkę.
Po drodze zawitałem do Kerampa ale zaś na wspolną jazde z Uzielem czasu zbytnio już nie bylo. Przygotowania do urlopowego wyjazdu w pełni.
Warunki z rana były podobne do wczorajszych ale chyba ciut mocniejsym wmordewindem. Wyjechałem ciut późno z domu i twierdziłem, ze jak się spóźnie to trudno się mówi. Z każdym kilometrem było coraz lepiej i szybciej, tylko niestety 6.koronka kasetki daje oznaki zużycia (WTF!) i bardzo mi jej brakuje :/
Do pracy dojeżdżam niemalże na czas, zaliczając po drodze zakupy w Dino na Czymsa. Jestem pod wrażeniem a zarazem zadowolony, bo prawe kolano poddane takim obciążeniom dało radę.
Po pracy dostaję info, ze mam do odebrania paczkę z poczty (pewnie klocki hamulcowe Baradine przyszły) więc zmieniam plany i przez Niechanowo i Grzybowo wracam do Wrześni, wprost na ul. W-wską.
Kuśwa, dziury między Mierzewem a Wódkami to jakaś kpina, serio :/
I zastanawiałem się, czy ... zosawić rower na zew czy zabrać go ze sobą... hmm... wybrałem to drugie, a co!
A potem zasłużone piwko i chillout przy czyszczeniu roweru / wymianie wspomnianych klocków. Zauważyłem problemy z tylnym kołem, więc... wizyta z kołem na warsztacie obowiązkowa.
Jak to bywa w poniedziałki, ludzie są bardzo nerwowi a zarazem ospali. Widać to było na DK15, którzy zajeżdżali mi drogę blachośmrodami, bo śpieszyli się do pracy. Huh ale bezproblemowo i na czas dojechałem do pracy, mimo wiatru z Północy.
Pod koniec dnia pracowego zauważyłem,że zbliżają się ciężkie chmury, które mnie z lekka zaniepokoiły. Nawet tato zadzwonił, zebym uważał, bo zapowiadają deszcze. Mimo ostrzeżeń, postanowiłem wrócić trasą przez Niechanowo i Grzybowo do Wrześni - nawet jechało się dość lekko a i deszcz mnie nie złapał. Gut.
Powrót umilał Vavamuffin, który od dziś jest dostępny w Spotify.
W nocy wpadłem na kolejny genialny pomysł: zrobić pętlę o poranku. Udało namówić Uziela i umówiliśmy się na spotkanie tuż po 4AM. Czasu na sen niewiele zostało ale wyjazd w dużo niższych temperaturach zadziałał magicznie na mnie.
Tuż po pobudce zrobiłem sobie skromne śniadanko i otrzymawszy sms'a od Uziela, ruszyłem w trasę. Początkowo poczułem dreszcze z powodu przyjemnego chłodu, do takiego stopnia, ze musiałem założyć rękawiczniki. Do punktu spotkania dojeżdżamy niemal na czas, krótkie przywitanie i obieramy kierunek Miłosław. Temperatura powietrza na uzielowym liczniku wynosiła niecałe 13.5*C.
Pierwszy konkretny postój zaliczamy tuż za zakrętem na Pyzdry w kierunku Sarnic, gdyż w zbożu roiło się od polnych saren. NIecodzienny to widok. W lesie było jeszcze chłodniej i rześko - w warunkach wiosennych założyłbym bluzę ale nie ma sensu, ponieważ z każdą minutą temperatura rosła drastycznie.. Na wlocie do Czeszewa mieliśmy dość małą niespodziankę a mianowcie spotkaliśmy prawdziwego Strażnika Czeszewa - niemieckiego owczarka, który dumnie patrolował ulice, sprawdzając każdy zakątek rewiru. A Uziel? Sami popatrzcie.
Tradycyjnie podjechaliśmy na wal przeciwpowodziowy, żeby zaobserwować jak wysoko stoi Warta. I kolejne świetne ujęcia do ogarnięcia. Tk sie poświęca dla dobrych zdjęć ;-)
Dalej pognaliśmy przez Orzechowo Pięczkowo i Witowo. Jadąc w kierunku Nowego Miasta nad Wartą miałem okazję przyjrzeć postępom pracy przy remoncie. Zdziwiła mnie obecność ciężarówek i tirów, bo w końcu jest zakaz czy go nie ma?!
Tuż przed Żerkowem poczułem, jak żołądek budzi sie do pracy i wręcz żąda abym coś w końcu zjadł. I w tym celu zakupiono pyszne drożdżówki na rynku w Żerkowie. Pozostało tylko śmignąć w kierunku punktu widokowego.
Powietrze nie było idealnie przejrzyste, okolica cała była skąpana w porannym słońcu ale i tak żałowałem ze po raz kolejny lornetki nei wziąłem.
Zjazd z maksymalną prędkością do Śmiełowa to tradycja, którą kultywują inni koledzy i koleżanki. Udało mi się podbić rekord do 64km/h a tuż przed Śmiełowem nogi trzęsły z wrażenia.
W Pyzdrach sprawdzaliśmy czy rzeczywiście poziom Warty opada i jakie ewentualne szkody będą widoczne.
pogramy w siatę wodną?
OT kokpit :)
I wioo do domu, chociaż nie. tuż przed Nową Wsią Królewską Uziel daje sygnał abyśmy się zatrzymali, bo ma jakiś problem. I rzeczywiście, laczek zaliczony :/
Od ponad dekady pochłania mnie cykloza, która działa przez cały rok. Jeżdżę dla przyjemności,
dla odpoczynku, dla zdrowia psychicznego. Ten blog to dowód na to, jak bardzo mnie rower zmienił, bez
którego nie potrafię. Ponadto: Fulstack (Frontend) Developer /
Blogger